Dość ironii! Wiele wskazuje na to, że nie chodzi tu o kindersztubę nowego premiera, lecz o trudności w uzgodnieniu stanowisk premiera i jego ministra. Tusk posługuje się językiem rasowego polityka, który rzuca obietnice, a potem sprawdza, czy da się je zrealizować. Katarzyna Hall, dawna wicedyrektorka szkoły, wiceprezydent Gdańska, to rasowa urzędniczka. Woli mówić o konkrecie niż o oczekiwaniach, nadziejach, wysiłkach. Zapewne boi się, że jeśli próby wyskrobania z państwowej kasy większych pieniędzy dla nauczycieli się nie powiodą, symbolem zawiedzionych nadziei stanie się ona. A pani Hall zamierza w przyszłości wrócić do świata, który opuściła chwilowo dla wielkiej polityki. Tusk pozostanie w polityce prawdopodobnie już na zawsze.

Reklama

Można zrozumieć skrupuły minister Hall. Jest konsekwentna konsekwencją eksperta chcącego rozmawiać wyłącznie o faktach. Branie takich ludzi do rządu ma swoją cenę, a i oni jakąś cenę płacą. Z drugiej strony być może maksymalizm Tuska także ma zalety. "Mierzenie sił na zamiary" przynosi niekiedy sukces. Czasem lepiej zablefować i wygrać. Zwłaszcza że do kolejnej kampanii wyborczej daleko. Jeśli dziś przewodniczący PO pomyli się w swoich rachubach, nie oszuka przecież wyborców. Zdążą go rozliczyć.

Wiemy jedno: era pozapolitycznej harmonii zadekretowana w expose Tuska właśnie się kończy. Wielkie deklaracje o miłości, o zaufaniu, nawet najbardziej mistrzowsko budowana atmosfera - to musiało się szybko zderzyć z realnymi interesami. Nawet jeśli nielubiące Kaczyńskich media będą opisywały bardziej wyrozumiale niepowodzenia nowej ekipy, to nauczyciele (a to tylko przykład pierwszej z brzegu grupy) i tak zauważą, kto im dał podwyżki... lub kto ich nie dał.

Mamy dziś do czynienia z dwoma testami. Po pierwsze, czy liberalny przywódca znajdzie receptę na uzdrowienie sfery publicznych usług, na czym łamali sobie zęby solidaryści. Zwłaszcza że na nauczycieli będą czekać w przyszłości ze strony PO i złe wiadomości. Ewentualne wprowadzenie bonu edukacyjnego to przecież zróżnicowanie szkół, a więc i pogorszenie sytuacji części pedagogicznej kadry. Jeśli na wstępie dostaną więcej, będzie z czego potem obcinać.

Po drugie, na ile wolnorynkowa ekipa poradzi sobie z ambitnym zamiarem oszczędzania na kosztach administracji, bo to z niej chce dziś wycisnąć pieniądze Tusk. Bez zupełnie nowej logiki budżetowania trzeba będzie oszczędzać mechanicznie. Widzieliśmy, jak pracownicy kancelarii premiera witali owacjami nowego szefa. Czy będą dla niego równie chętnie pracować, gdy nie dostaną godziwych pieniędzy. Nie chodzi tu o ich komfort, lecz o ryzyko wypłukania tej administracji z najlepszych. Z tego samego zresztą powodu - aby do edukacji przyszli lub pozostali w niej najlepsi - chce się podnosić uposażenia nauczycieli.

To dylemat przykrótkiej kołdry. Szczerze sympatyzuję z intuicjami Donalda Tuska: inwestować w oświatę i sprawdzać, czy państwo nie może być tańsze. Ale w tak krótkim czasie, jak do przyjęcia tego budżetu, mogą się one okazać złudne. A może jestem człowiekiem małej wiary?