Nawet ja słabo pamiętam, choć o wszystkim pisałem. Ciekawa cecha pamięci ludzkiej. Pamięta się, co było przed wiekami albo we wczesnym dzieciństwie, a zapomina natychmiast, co było wczoraj. Zwłaszcza kiedy się nie chce pamiętać. Przeciętny Polak, zapytany, co było roku 2007, odpowie, że były wybory spowodowane tym, że bracia Kaczyńscy obdarzeni złym charakterem ukradli księżyc. Niektórzy pamiętają jeszcze „Taniec z gwiazdami” i rozstanie Dody z Radkiem. Ale już zdobycia Pucharu Świata przez Małysza nie pamiętają, bo Adam dziś słabo skacze.

Reklama

A przecież rok 2007 był rokiem afer, prawdziwych i mniemanych, oraz wstrząsów, niemal codziennych. Zaczął się od afery z arcybiskupem Wielgusem, którego współpracę z SB potwierdził Benedykt XVI, mimo że dwa potężne media: „Gazeta Wyborcza” i Radio Maryja, w nią nie wierzyły. Teraz nikt nie pamięta o Wielgusie. Może pamiętałby Kościół, ale nie chce pamiętać, ani o Wielgusie, ani o innych. Skoro się już zgadało o lustracji w Kościele, to bardzo nas zajmowały działania i niepewny los księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, walczącego o prawdę lustracyjną. Prawda was wyzwoli - wołał papież Jan Paweł II, ale nie precyzował, o jaką prawdę konkretnie chodzi. To pozwoliło kościelnej komisji historyków zamknąć ten rok wydaniem opinii, że duchowni przebrnęli PRL jak Żydzi morze Czerwone - suchą nogą. Co samo w sobie jest aferą, gdyby to ktokolwiek zauważył. A na pewno by zauważył, gdyby miał interes.

Pozostańmy w tym samym kręgu. Mieliśmy jeszcze walkę na noże o nową ustawę lustracyjną i orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, które tę ustawę starło na proch. Jedni uznali to za gigantyczny triumf prawa i sprawiedliwości (małymi literami), a Prawo i Sprawiedliwość za skandal. Ciekawa rozbieżność. No i był jeszcze raport Antoniego Macierewicza o Wojskowych Służbach Informacyjnych, z podobnym efektem - wymienione w tym raporcie osoby, ich krewni, znajomi i przyjaciele chcieli spalić ministra na stosie razem z jego raportem.

Gdyby jeszcze wziąć pod uwagę działalność nowej służby, Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, porównywaną do Gestapo i czerezwyczajki, aferę w Ministerstwie Rolnictwa i sprawę śmierci Barbary Blidy, które będą przedmiotem prac komisji śledczych Sejmu, to można dojść do wniosku, że o polityce w Rzeczpospolitej (niezależnie od numeracji) rozstrzygają służby specjalne. Współczesne i te dawne. To też można by określić jako aferę, i to tę najgrubszego kalibru. W każdym razie, nie wdając się w głębsze polityczne analizy - rok 2007 był rokiem służb. Jak wszystkie poprzednie i - obawiam się - wszystkie następne. Służby są bowiem dobre na wszystko, na nagrywanie i na odgrywanie też. A prywatna inicjatywa nigdy ich skutecznie nie zastąpi, mimo pewnego sukcesu odniesionego przez Gudzowatego przy nagrywaniu Oleksego.

Dymisja Ludwika Dorna ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych i powołanie go na marszałka Sejmu traktowane jako degradacja i poniżenie pokazuje dodatkowo, jaka jest różnica między władzą tytularną a realną. Koło realnej zawsze kręcą się służby, a niewykluczone też, że same nią kręcą. Przecież nawet afera chirurga G., nie dość że miała miejsce w szpitalu MSWiA, to jeszcze została sprowokowana i wykorzystana przez służby.

Mieliśmy jeszcze kilka problemów bardzo poważnych. Jeśli nawet nie żyła nimi cała Polska, to żyła z nich nieźle grupa żurnalistów: nieposiadanie konta przez Jarosława Kaczyńskiego (co za wstyd przed światem), kwestionowanie teorii Darwina przez Giertycha seniora (wbrew obserwacjom na jego otoczeniu) oraz zakaz propagowania homoseksualizmu w szkołach (a gdzie dzieci mają się zetknać z homoseksualizmem, w parku?). Mimo wielkiej akcji szyderstw premier się nie zawstydził, konta nie założył i jako nie nadający się do kontowania przestał być premierem.

Cała reszta to już tylko drobiazgi, o których się nie pamięta zupełnie słusznie. Były premier Kazimierz Marcinkiewicz na uchodźstwie w Londynie, złośliwi mówią, że na zmywaku. Jan Maria Rokita na uchodźstwie na Saskiej Kępie. Ojciec Rydzyk odkrywający szambo w Pałacu Prezydenckim. Rewizja lektur szkolnych autorstwa Romana Giertycha i wywalenie z listy Gombrowicza. Strajki pielęgniarek i „białe miasteczko” pod Radą Ministrów. Ekolodzy na drzewach w dolinie Rospudy, wysiadujący jajka rzadkich gatunków ptaków. Obrażanie premiera i prezydenta przez gazety niemieckie, a wszystkich Polaków przez hiszpańskie oraz przez profesora Geremka. Przesunięcie Radka Sikorskiego z obrony do rezerwy. Powrót Aleksandra Kwaśniewskiego do polityki i oblewanie tego powrotu.

Był jeszcze rozpad koalicji, dymisja rządu, nowe wybory i w końcówce roku nowy rząd, ale zapewniam, że bez służb specjalnych i to wszystko byłoby niemożliwe. Rok 2007 był rokiem służb - byłych i aktualnych, w służbie polityki. Nie zapomnijcie o północy o wdzięcznym toaście - za tych, co na służbie.