To odpowiedź na pytanie o perspektywy rozproszonego politycznego środowiska konserwatywnego. Mamy do czynienia z grupą gwiazd i gwiazdeczek bez przydziału. Rokita, Marcinkiewicz, Ujazdowski, Zalewski, w jakiejś mierze i Dutkiewicz - wygnani z obu wielkich partii lub egzystujący na ich obrzeżach, są potencjalnie istotnymi recenzentami polskiej polityki. A jednak nie są dziś twórcami społecznych emocji. I może nie będą nigdy.
Po części właśnie dlatego, że nie opisują świata grubą krechą. To proste, optymistyczne komunikaty Tuska czy groźne przestrogi Kaczyńskiego mobilizują zbiorową wyobraźnię bardziej niż najrozsądniejsze traktaty o tym, czego potrzeba polskiemu państwu. Można się zżymać na łatwość, z jaką liderzy PiS i PO żonglują obietnicami i porzucają najbardziej niezbędne reformy. Ale niewykluczone, że Polakom jeszcze przez wiele lat nie będzie to przeszkadzać. Na dokładkę konserwatywni dysydenci jawią się jako grupa zasłużonych generałów bez wojska. Partyjne aparaty muszą ich nie znosić równie mocno jak niezadowoleni z buntowników liderzy.
Jeśli w czymś upatrywałbym szansy dla tego ekskluzywnego klubu, to w wyborach prezydenckich. I one zostały zdominowane przez duże organizmy partyjne dysponujące budżetowymi pieniędzmi i strukturami. Los niezależnych kandydatów prezydenckich może być podobny do losu Zbigniewa Religi. A jednak bardzo popularnej postaci złamanie tego monopolu wciąż może się udać bardziej niż w wyborach parlamentarnych. Postawienie na osobiście wciąż lubianego przez Polaków Kazimierza Marcinkiewicza lub potencjalnie popularnego Rafała Dutkiewicza byłoby jakąś szansą. Zwłaszcza w zderzeniu z Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim. Ci dwaj po prostu muszą się zgrać najbliższymi latami obfitujących w bijatyki współrządów.
Konserwatystom ta myśl jest nieobca, tyle że wybory prezydenckie odbędą się dopiero w 2010 roku. Do tego czasu chcą budować lokalne środowiska, zdobywać przyczułki w samorządach. Pierwszym sprawdzianem ich siły będzie być może start do Parlamentu Europejskiego w 2009 pod szyldem stowarzyszenia. Wróżę im w tak scentralizowanym państwie jak Polska niewielkie sukcesy. Choć ten czas może być wykorzystany do przypominania o sobie. Wyrazisty komentator wydarzeń może mieć większy wpływ na życie publiczne niż partyjny działacz.
Mówię "konserwatyści", a opisuję plany kilku uciekinierów z PiS. Ale innych postaci także. Nie wykluczam, że osobista strategia życiowa mechanicznie zestawianych dziś ze sobą osób może się okazać zróżnicowana. Czy Dutkiewicz, a może i Marcinkiewicz nie zostaną pozyskani przez Platformę szukającą drugiego oddechu po ewentualnych porażkach Tuska? W teorii mocne wstrząsy w jednej z dwóch wielkich partii to inna droga do kolejnego desantu konserwatystów. Desantu już o bardziej ograniczonych celach.
A czy Jan Rokita nie rozmieni się na drobne, piekąc kolejne torty w TVN? No może to on wybrał najlepiej, skoro miejsca na trzecią siłę na centroprawicy jest naprawdę mało.