Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że przez ten spór będzie się wyrażał kluczowy dla polskiej polityki konflikt między PiS i PO oraz ważniejszy jeszcze konflikt społeczny między zadowolonymi, dla których Tusk oznacza spokój i stabilizację życiowego sukcesu, i niezadowolonymi, dla których Kaczyńscy to miraż rewolucji i sprawiedliwej kary. Po drugie dlatego, że Lech Kaczyński i Donald Tusk to potencjalni przeciwnicy w kolejnych wyborach prezydenckich.

Reklama

Obciążeniem dla Tuska będzie w tym konflikcie sam fakt sprawowania przez niego władzy. Rządzenie w Polsce niszczy autorytet osobisty liderów, a także likwiduje całe polityczne formacje. Szczerze mówiąc, chciałbym, żeby tym razem było inaczej, nawet nie ze względu na Tuska czy PO, ale dlatego, że 19 lat po komunizmie warto by już mieć stabilny system partyjny. Jednak nadzieje to jedna sprawa, a realistyczne przewidywania - druga. Na razie niektórzy ministrowie chcieliby ponosić ogólną odpowiedzialność za sukces, ale za konkretne decyzje już nie. Minister Ćwiąkalski np. powtarza, że nie zna szczegółów najważniejszych śledztw ani personalnych zmian w prokuraturze. Przez cały rok takiego dystansu do rządzenia zachować się nie da.

Z kolei pozycję Lecha Kaczyńskiego w tym sporze osłabia on sam. Gdyby Lecha, na mocy umowy między braćmi, mógł nagle zastąpić Jarosław Kaczyński, Tusk miałby kłopoty. Ale że to niemożliwe, premier z prezydentem sobie raczej poradzi. Bowiem do siły PiS jako populistycznej i tradycjonalistycznej opozycji Lech Kaczyński jako osoba nic nie doda od siebie, natomiast do słabości PiS doda dosyć sporo. Np. przez swój brak charyzmy, choćby tak specyficznej jak mydlana nieco charyzma Kwaśniewskiego czy równie kontrowersyjna i szybko zużyta charyzma Wałęsy jako człowieka z ludu - mającego ludowe przywary, ale potrafiącego palnąć coś prosto z mostu i walnąć pięścią w stół.

Lechowi Kaczyńskiemu w konflikcie z Donaldem Tuskiem zaszkodzi także jego polityka personalna, która gromadzi wokół niego ludzi charyzmy jeszcze bardziej pozbawionych niż on sam. Anna Fotyga czy Aleksander Szczygło przegrywają i będą nadal przegrywać wszystkie pojedynki na miny, jakie w polskiej polityce, żywej, choć intelektualnie jałowej, zastąpiły już od dawna pojedynki na programy. Szczygło i Fotyga na miny przegrają z każdym.

Prawdziwy stosunek sił w czekającym nas w tym roku pojedynku prezydenta z premierem ukazały już pierwsze sparingi: konflikty wokół obecności prezydenta na szczycie w Brukseli, wcześniejszego wycofania polskich żołnierzy z Iraku, zmian personalnych w MON i MSZ. Wszystkie te starcia prezydent przegrał, i to zarówno politycznie, jak i wizerunkowo. Ani on, ani jego ludzie nie byli w stanie przebić się ze swoimi argumentami lub choćby wypaść sympatyczniej niż Tusk, Sikorski czy Klich. Ten wzór będzie powielany przez cały rok 2008.