W Polsce mamy do czynienia z bulwersującą niesprawiedliwością. Wydatki na jednego parlamentarzystę to około 30 razy tyle, ile dostaje przeciętny emeryt. Ta dysproporcja jest dramatyczna i uderzająca. Do tego dochodzi szereg parlamentarnych przywilejów, jak specjalna służba zdrowia, darmowe przejazdy PKP i PKS czy przeloty samolotem. Co więcej, dieta poselska jest nieopodatkowana! Większość tych przywilejów jest kompletnie nieuzasadniona.

Reklama

Jeżeli koszty administracyjne parlamentu doliczyć do wydatków na posłów, to wspomniana dysproporcja między zarobkami posłów a emerytów staje się jeszcze większa. Gdy po raz pierwszy zasiadałem w Sejmie w 1989 roku, jego kancelaria zatrudniała około 400 osób. Jak w 1997 roku z Sejmu odchodziłem - już 1800! Przypuszczam, że teraz zatrudnią o wiele więcej. W efekcie urzędnicy kancelarii dostawali małpiego rozumu, wymyślając, na co by tu jeszcze wydać pieniądze.

Trzeba uczciwie przyznać, że gdyby te wydatki ograniczyć, powiedzmy o połowę, to zaoszczędzona kwota nie wystarczyłaby na pomoc dla wszystkich potrzebujących.

Nie oznacza to jednak, że należy zostawić rozbuchane wydatki na polityków. Wrecz przeciwnie - powinno się je ograniczyć po to, by także politycy odczuwali te problemy, z którymi na co dzień borykają się zwykli Polacy. Prawda jest bowiem taka, że parlamentarzyści pozbawieni trosk materialnych nie mają pojęcia o tym, jak się żyje w Polsce. Karol Marks w wielu sprawach nie miał racji, jednak nie mylił się, mówiąc, że punkt siedzenia określa punkt widzenia.

Przykładowym przejawem tego braku związku z rzeczywistością jest według mnie reforma emerytalna z 1999 roku. Jej skutkiem będzie głębokie zubożenie dzisiejszych 30-, 40-latków, gdy przejdą na emeryturę. Około 2025, 2030 roku emerytury będą jeszcze niższe w stosunku do uposażeń parlamentarnych i przeciętnych wynagrodzeń niż obecnie. W otchłań niedostatku zepchnięte będą szczególnie kobiety i ci, którzy mało zarabiają.

Oczekiwałbym od klasy politycznej, żeby interesy emerytów były znacznie lepiej reprezentowane. Życzyłbym sobie także, by politycy radykalnie ograniczyli wydatki na samych siebie. W ogóle zlikwidowałbym Senat, bo jego istnienie tylko wydłuża proces legislacyjny, a nie daje żadnego rezultatu. Następna sprawa to dotacje dla partii polityczych - powinny one pozostać, ale w o wiele niższej wysokości niż dziś.

W Polsce administracja państwowa - jak Kancelarie Sejmu, Premiera, Prezydenta - to istna święta krowa. Limity budżetów tych instytucji powinny być określone ustawowo. Rosną one bowiem w sposób niepohamowany od 1989 roku. Na dodatek sytuacja jest tak skandaliczna, że wydatki Sejmu kontroluje tylko on sam! Ograniczyłbym koszty Kancelarii Sejmu o 50 proc. Chociaż tego nie można zrobić z roku na rok.

Reklama

Należy też istotnie zmniejszyć wydatki na biura poselskie. Są one bowiem pretekstem do finansowania krewnych i znajomych „królika”. Nie ma też żadnych powodów, by utrzymywać po kilka biur poselskich. Wynagrodzenie parlamentarzystów jest zbyt wygórowane. Jednak możliwe są tutaj tylko umiarkowane korekty. Trzeba pamiętać, że dochody polityków na tle dochodów menedżerów są oczywiście niskie. Ale powodem tego jest straszne rozdęcie dochodów menedżerów, a nie bardzo niskie uposażenie parlamentarzystów.

Do natychmiastowej likwidacji skierowałbym specjalną służbę zdrowia dla polityków. Po pierwsze, to dużo kosztuje, a po drugie - taki przywilej nie powinien być nikomu dostępny. Kolejna sprawa to bezpłatne przejazdy i przeloty. W tej kwestii parlamentarzyści powinni być traktowani tak samo, jak wszyscy inni pracownicy. Za zupełnie nieuzasadnione uważam utrzymywanie specjalnych samolotów dla władzy. Sam pamiętam, gdy będąc posłem, uczestniczyłem w delegacji do Izraela z ówczesnym marszałkiem Sejmu Józefem Oleksym. Było nas kilka osób. Oleksy zabrał cały samolot czerwonego biznesu. Ten samolot na lotniku w Tel Awiwie stał przez siedem dni. Cała załoga była oczywiście zakwaterwowana przez ten czas w hotelu. Suma kosztów tej wyprawy była po prostu ogromna. I to wszystko z pieniędzy podatników! Później bezskutecznie interweniowałem w tej sprawie. Dobrym rozwiązaniem, funkcjonującym w innych krajach, jest umowa rządu z przedsiębiorstwem przewozowym, w której rząd ma zapewnione priorytetowe traktowanie i specjalny dostęp do samolotów.

Rządząca dziś Platforma Obywatelska bardzo głośno domagała się radykalnego ograniczenia przywilejów polityków. Przypomnę, że dwa lata temu szybko wycofała się z deklaracji, że nie będzie pobierać dotacji z budżetu. Jak to zwykle bywa, gdy sama objęła rządy, o swoich postulatach zapomniała. Przyznaję, że nie bardzo wierzyłem, że PO głosi te hasła w dobrej wierze. Wydawało mi się, że robi to tylko po to, by zyskać poklask społeczny. Praktyka pokazuje, że niestety miałem rację. Gwoli sprawiedliwości trzeba przypomnieć, że gdy rządziło PiS, też nie oszczędzało na władzy, a wręcz przeciwnie.

Ideałem dla mnie jest model obowiązujący w Szwecji. Tam żaden polityk nie wstydzi się podróżować tramwajem! Nie bez znaczenia jest tu tradycja. Szwecja jest krajem o chłopskiej, plebejskiej tradycji, powściągliwej w manifestowaniu swego bogactwa. Zdaję więc sobie sprawę, że w Polsce mało realna jest jego pełna realizacja. Ale powinniśmy zrobić znaczący krok w kierunku tego modelu, a tymczasem robimy ogromny krok w kierunku wręcz przeciwnym.

p

Ryszard Bugaj, publicysta, ekonomista, b. polityk lewicy