Politycy rzeczywiście próbowali wykorzystać śmierć polskich lotników do własnego PR, ale ostatecznie żałoba narodowa posłużyła za tło do ich kompromitacji.

Reklama

Już w piątek Sejm uznał żałobę narodową za pretekst, żeby się zbiorowo wybrać na wagary. Może rząd nie zdążył popracować nad projektami ustaw, a opozycja nie zdążyła zgromadzić wystarczającej ilości jadowitej śliny. Tak czy inaczej pod pretekstem śmierci lotników debatę nad planem ratunkowym dla polskiej służby zdrowia postanowiono odłożyć.

Jednak prawdziwe widowisko politycy urządzili nam dopiero w weekend. Prezydencki minister Robert Draba nie potrafił poczekać do poniedziałku, na koniec żałoby po lotnikach. I żeby się wykazać, rzucił cień na urzędników i oficerów z Ministerstwa Obrony Narodowej. Zasugerował, że uknuli oni spisek, w konsekwencji którego niepoinformowany na czas o tragedii prezydent Kaczyński wyleciał do Chorwacji. Przez co na miejscu katastrofy znalazł się później niż jego najważniejszy konkurent na bieżni, Donald Tusk.

Minister Draba rozpoczął urągającą wszelkim standardom farsę, w kolejnym akcie której polscy oficerowie musieli - i to w czasie trwania żałoby narodowej - zwoływać konferencje prasowe, pokazywać do kamer billingi i udowadniać, że do prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego dzwonili, nawet parę razy. Tyle że tam nikt nie podnosił słuchawki. Bo było po godzinie 19 i być może urzędników BBN ogarnęła już gorączka piątkowej nocy.

Polegli piloci, ich najbliżsi, cała polska armia - wszyscy ci ludzie mieli prawo do szacunku. Przynajmniej przez te trzy dni. Ale politycy nie wytrzymali i obawiam się, że w oczach armii stracili twarz. Cywilni politycy zgodnie z konstytucją mają armię nadzorować i powinni to robić z godnością. Tymczasem wyrywają sobie z ręki uprawnienia i kopią się pod stołem w walce o insygnia. Polskim żołnierzom należą się teraz od polityków przeprosiny - w imieniu polskiego państwa. Od prezydenta, premiera, Sejmu, ministra obrony... Ale przeprosiny nie wystarczą. Bo minister Draba ewidentnie nie nadaje się do tego, żeby reprezentować głowę państwa.

Jednak problem jest poważniejszy. Klasa polityczna powinna być elitą polskiej inteligencji. Już nie ma w sejmie Samoobrony, więc nie ma na kogo pokazywać palcem. Tymczasem gdyby ktoś zachował się tak, jak zachowują się dzisiaj wobec siebie najwyżsi urzędnicy państwowi i liderzy partii, zostałby wyproszony z pokoju nauczycielskiego, z sali operacyjnej, z redakcyjnego kolegium... Dlaczego polska polityka jest miejscem, w którym panują najniższe standardy? Nawet żałoby narodowej, którą umieją uszanować żołnierze, nauczyciele, lekarze - właśnie politycy uszanować nie potrafią.