Są jeszcze w Polsce ludzie, którzy traktują konflikt pomiędzy ministrem Ćwiąkalskim i byłym ministrem Ziobro bardzo poważnie, nieomalże ustrojowo. Tak robią z jednej strony publicyści "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej", a z drugiej strony najbardziej zaangażowani spośród zwolenników PO i PiS - ci najbardziej naiwni, których obserwowanie polskiej polityki niczego jeszcze nie nauczyło.

Reklama

W tej pierwszej, najpoważniejszej interpretacji, niszczenie danych ze służbowych laptopów bądź danych tych odzyskiwanie, ukrywanie w bezpiecznych miejscach ważnych państwowych dokumentów, próba skompromitowania Ziobry, bądź próba odwołania Ćwiąkalskiego - wszystko to są przejawy fundamentalnego sporu pomiędzy III i IV Rzeczpospolitą jako różnymi projektami państwa, demokracji, polskiej polityki itp. Oczywiście, jedni zwolennicy tej interpretacji uważają III RP za skrajnie patologiczny wytwór postkomunizmu, inni za prawdziwą demokrację. Jedni uważają IV RP za prawie faszyzm, inni za sanację. To przesądza o ich stosunku do każdego z obu uczestników sporu.

Jest też interpretacja "psychologiczna", której zwolennicy sugerują, że Ćwiąkalski i Ziobro mają na swoim punkcie obsesję. I to ta obsesja kieruje ich działaniami. A miała wziąć się ona stąd, że Ćwiąkalski należy do prawniczego establishmentu, a Ziobro reprezentuje młodych i zniecierpliwionych prawników. Albo że Ćwiąkalski reprezentuje lobby adwokackie, a Ziobro prokuratorskie.

Ja, szczerze mówiąc, dostrzegam w tym konflikcie nieporównanie więcej racjonalności, tyle tylko, że jest to racjonalność czysto PR-owa. Oczywiście, minister Ćwiąkalski ma ambicje ustrojowe, i to zupełnie interesujące - tyle że ściganie Ziobry wcale nie jest ich narzędziem. Poważne, ustrojowe pomysły Ćwiąkalskiego dotyczą oddzielenia prokuratury od politycznego nadzoru. Gdyby to się udało, prokuratorzy mogliby pracować własnym rytmem, być z natury twardszymi i bardziej podejrzliwymi wobec przestępców, a ich twardość i podejrzliwość korygowałyby dopiero sądy. Polscy prokuratorzy nie stawaliby się bardziej tolerancyjni i liberalni wobec przestępców pod bardziej liberalnym i tolerancyjnym ministrem sprawiedliwości, a bardziej twardzi pod ministrem bardziej prawicowym. Także w swoich nieśmiałych propozycjach otwarcia korporacji prawniczych Ćwiąkalski jest ciekawy. Właśnie dlatego, że należy do prawniczego establishmentu, może - gdyby oczywiście te propozycje traktował naprawdę serio - potrafiłby to otwarcie przeprowadzić, nie konfliktując środowiska prawniczego.

Reklama

Jednak zmiany ustrojowe wymagają czasu. Potrzebują zmiany ustawodawstwa, niektóre z nich wręcz korekt konstytucyjnych. Także w innych obszarach, o ile Platformie rządzenie państwem się uda, to efekty pozytywne pojawią się późno, a napięcia i konflikty od razu. W tej sytuacji Ćwiąkalski, nawet gdyby Ziobrę kochał miłością żarliwą i czystą, to i tak starałby się go za wszelką cenę zniszczyć. Bo Ziobro jest symbolem rządów PiS, które zostały odrzucone przez elektorat PO. IV RP jest projektem, którego PiS nie udało się ani zdefiniować, ani przekonać do niego Polaków. Zatem demonizowanie IV RP jest oczywistym PR-owym chwytem dla rządzącej PO i jej spin doktorów.

Ja nawet bym wolał, aby np. kwestia mody na podsłuchy w okresie rządów Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniewa Ziobry i Zbigniewa Wassermanna stała się dla przeciwników PiS tematem poważniejszej refleksji ustrojowej, a nie wyłącznie doraźnym PR-owym atutem. Ale nie jestem zdziwiony, że się nie stała. Przecież pamiętam, czym zaledwie przed rokiem dla PiS była szafa Lesiaka. I realnie ujawniony - a co ważniejsze, potwierdzony przez sąd - fakt inwigilowania i „dezintegrowania” legalnie działających partii i politycznych liderów przez służbę specjalną demokratycznego państwa.

Zamiast refleksji ustrojowej nad "szafą Lesiaka", do której trzeba było wciągnąć partie opozycyjne, Jarosław Kaczyński wolał szafą Lesiaka przygniatać Rokitę. Więc dziś Ćwiąkalski z taką samą werwą próbuje przygniatać Ziobrę jego potłuczonym służbowym laptopem. A PO i LiD będą próbowały delegalizować PiS aferą podsłuchową. W ten jednak sposób te wszystkie realne polskie afery - pokazujące, jak słabe jest polskie państwo, jak mało poważnie politycy traktują prawne i moralne ograniczenia swych rządów, stają się małymi PR-owymi aferkami. W powagę afery Lesiaka nie uwierzyły ani PO, ani LiD, bo gdyby uwierzyły, to w logice, którą nadawał tamtej sprawie Kaczyński,

Reklama

służyłoby to wzmocnieniu politycznej pozycji PiS. Dzisiaj w powagę afery podsłuchowej nie uwierzą zwolennicy PiS, bo gdyby uwierzyli, gdyby zaczęli się naprawdę zastanawiać, czy podsłuchiwanie dziennikarzy i konkurencyjnych polityków powinno być codziennością demokratycznego państwa, to przecież wspieraliby Tuska i Olejniczaka.

Tak więc Ćwiąkalski ani nie traktuje wojny z Ziobrą jako kwestii ustrojowej, ani nie walczy z Ziobrą "bo go nienawidzi". Zimny racjonalny PR jego własnej partii kieruje działaniami ministra. A ci spośród zwolenników PiS, którzy chcieliby go za to osądzić, musieliby zawiesić na tym samym haku Michała Kamińskiego, Adama Bielana czy Zbigniewa Ziobrę z jego pamiętnymi, nieustającymi prasowymi konferencjami. Oni też zawsze zachowywali się racjonalnie. Tak samo racjonalnie jak minister Ćwiąkalski.

Oczywiście powstaje pytanie, czy partyjna polityka skoncentrowana na kwestiach wizerunkowych, na budowaniu własnego białego PR-u i czarnego PR-u politycznego konkurenta, jest jeszcze w ogóle tradycyjnie rozumianą polityką. Czy liderom poszczególnych partii Polską rządzących i opozycyjnych, ministrom sprawiedliwości urzędującym i tym z gabinetu cieni, tak rozumiana polityka pozostawia jeszcze choćby odrobinę czasu - na diagnozę społeczną, na diagnozę słabości państwa i jego atutów, na merytoryczne przygotowanie poważnych politycznych decyzji. Tych z porządku nieco innego niż tylko PR-owy.