Pisząc rok temu w DZIENNIKU sylwetkę Lecha Kaczyńskiego, uznałem go za najlepszego z prezydentów po 1989 roku. Nie cofam tej oceny, choć to poprzednicy bardzo zaniżyli stawkę. Na tle nieobliczalnych wystąpień Lecha Wałęsy (NATO bis) czy aktu łaski Aleksandra Kwaśniewskiego dla Zbigniewa Sobotki Kaczyński reprezentuje typ prezydentury kontrowersyjnej, ale normalnej, wolnej od większych patologii.

Reklama

Zarazem napisałem wtedy, że Lech Kaczyński jest niewykorzystaną szansą swojego obozu. Że bracia mogliby grać na rozmaitych fortepianach, wykorzystać naturalne różnice między nimi i różne role, jakie przyszło im odgrywać. Tymczasem Lech Kaczyński starał się - często wbrew naturze i poglądom - grać rolę Jarosława bis.

Obecna sytuacja - pata wokół traktatu reformującego Unię Europejską - potwierdza ten schemat. Prezydent nieomal jednym tchem wyraża troskę o swoje jeszcze niedawno ukochane dziecko, traktat lizboński, w czym wyraża się gotowość mediacji, i udziela mocnego poparcia stanowisku brata, co mediację bardzo utrudnia. - Chciałby ratować traktat, ale ma poczucie, że to gra Jarosława, że nie powinien się mieszać - tłumaczy znający prezydencki pałac polityk PiS.

Czym z kolei kieruje się Jarosław Kaczyński, podejmując ryzykowną grę grożenia traktatowi, który przez brata wynegocjował? Z pewnością spór o ocenę traktatu lizbońskiego jest częścią sporu o kształt Unii Europejskiej. Tyle że ten spór został na kilka lat rozstrzygnięty. A na dokładkę ogromnej większości Polaków debata o kształcie Unii myli się ze sporem o przynależność do Unii. W tej sytuacji pole manewru dla poprawiaczy zawęziło się prawie do zera. Zwłaszcza dla takich poprawiaczy, którzy niedawno szli w Brukseli - słusznie czy nie - na znaczne ustępstwa wobec reszty Europy. I ogłosili je własnym triumfem.

Reklama

Skłaniam się więc do myśli, że przy dodatkowych motywacjach psychologicznych (chęć szkodzenia za wszelką cenę Tuskowi) nadrzędny jest zamiar kurczowego zatrzymania radiomaryjnego elektoratu. On wydaje się konkretem, wróblem w garści w przeciwieństwie do wielkich grup wyborców, które uciekły do PO. - Liderzy PiS oglądają się zwłaszcza na najbliższe wybory do europarlamentu, podczas których antyeuropejskie grupy wyborców mogą być wręcz nadreprezentowane - analizuje były członek tej partii, poseł Paweł Zalewski.

Gdy więc ojciec Rydzyk zagroził wykreowaniem nowego bytu politycznego, lider PiS zareagował blefem, jak wtedy gdy przed referendum europejskim nie wykluczał przez moment głosowania przeciw akcesowi do Unii. Tyle że tym razem blef jest formułowany w nieomal beznadziejnej sytuacji.

Poparcie traktatu grozi starciem z konsorcjum ojca Rydzyka, a w konsekwencji z odrodzoną antyeuropejską prawicą. Obalenie traktatu to z kolei droga do LPR-yzacji PiS, trwałego zepchnięcia go do pozycji najwyżej 20-procentowej radykalnej prawicy. Co gorsza, jeśli następstwem zablokowania traktatu będzie referendum lub nawet rozwiązanie parlamentu, scena polityczna podzieli się wokół stosunku do Europy nie na miesiące, lecz na lata. Na takim podziale przegrywa tylko PiS.

Reklama

Lech Kaczyński mógłby jeszcze ratować brata przed najgorszym, kończąc arbitralnie procedurę ratyfikacyjną zaraz po głosowaniu w parlamencie. Ale konsekwencją byłoby tak czy inaczej zaostrzenie wojny wokół tematyki europejskiej na niespotykaną skalę. Temat wyborów prezydenckich, nawet za dwa i pół roku, byłby więcej niż oczywisty. A Lech Kaczyński stałby się zakładnikiem małego środowiska ojca Rydzyka, które jest mu, o ironio losu, całkowicie obce.

PiS może w teorii przetrwać w antyeuropejskich opłotkach, licząc, że odzyska w przyszłości inne grupy wyborców - sięgając po inne tematy lub korzystając z kłopotów Platformy. Dla prezydenta, który musi uzyskać o wiele szersze - w drugiej turze ponad 50-procentowe poparcie - te opłotki mogą się okazać grobowcem. Na dodatek głowa państwa zmuszona do osłaniania partyjnej gry brata ujawni dobitniej niż kiedykolwiek całą fasadowość swojej roli, no i - last but not least - straci wiarygodność wobec europejskich partnerów. Szef partii opozycyjnej może się odwrócić plecami do zagranicy. Szef państwa o istotnych kompetencjach w dziedzinie polityki zagranicznej - nie.

Zdaję sobie sprawę, że wybrnięcie z tej pułapki jest karkołomne dla obu braci. Padają ofiarą nie tylko meandrów własnej polityki, ale i skomplikowanej konstrukcji własnego elektoratu. Ponieważ przez ostatnie lata nie szczędzili sobie ustawicznie wzajemnych poświęceń, nadeszła może pora, aby Jarosław Kaczyński zrobił coś znaczącego dla Lecha. Jeśli chce wesprzeć go w zabiegach o drugą kadencję, powinien pozwolić mu nie tylko na odegranie samodzielnej roli, ale i na sukces w ratowaniu traktatu lizbońskiego. Każda inna droga może się zakończyć marginalizacją obecnego prezydenta.