To posłowie LiD pomogą odrzucić pewne prezydenckie weto, albo je utrzymają. Na razie wstrzymali się od głosu. Wiadomo, że stosunek do tej ustawy jest przedmiotem sporu wewnątrz lewicowego klubu.
Wojciech Olejniczak przekonuje kolegów, że w tak kluczowej sprawie muszą się różnić od partii rządzącej, bo staną się przybudówką do niej, a w każdym razie mogą być tak odbierani przez wyborców. Podobnie myśli Grzegorz Napieralski, który w wewnętrznych sporach domaga się na ogół twardego kursu wobec partii Tuska.
Do wspólnego bloku czyszczącego telewizję z wpływów PiS skłaniają się "starzy" typu Jerzego Szmajdzińskiego czy Ryszarda Kalisza. Powołują się na to, że telewizja obsadzona przez ludzi bliskich PO będzie telewizją bliższą lewicowym poglądom niż obecna, lansująca antykomunistyczną wizję historii i inne od centrolewicowych autorytety. Ich argumentem jest również fiasko "telewizyjnych" rokowań z politykami PiS.
Te podziały są jednak płynne, bo zależne od ofert obu głównych stron sporu i nowych argumentów, które wciąż mogą paść. W dzisiejszych warunkach mocniej brzmią racje Olejniczaka. Dlaczego?
To prawda - telewizja Andrzeja Urbańskiego wciąż spełnia dorywczo usługową rolę wobec PiS. Przykładu dostarczyła pomoc, której ważni pracownicy TVP udzielili montującemu prezydenckie klipy Jackowi Kurskiemu. Ale wpuszczenie do publicystyki Tomasza Lisa, a także zamysł zaproszenia do informacji grupy dziennikarzy z Polsatu, zmienia jej oblicze. Znaczenia w TVP nabierają ludzie, którym nie sposób przypisać prawicowej wrażliwości.
Urbański prowadzi grę, aby uratować głowę. Ale w wywiadzie dla "Faktu" Jarosław Kaczyński powiedział już po wyborach, że akceptuje manewry obecnego prezesa TVP zmierzające do zachowania personalnego status quo. Można więc zakładać, że lider PiS autoryzował flirt z ludźmi, których zapewne nadal uważa za wrogów (Lis). W imię tego, aby powstrzymać triumfalny marsz Platformy.
Liderzy lewicy muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: czy dogodniejszy jest dla nich słaby, wiecznie zagrożony szef telewizji, który będzie lawirował i w pewnych granicach dbał, aby dogodzić wszystkim. Czy lepsza będzie telewizja, a także radio publiczne, na których czele staną świeżo umocowani emisariusze Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Jeden z architektów medialnej polityki PiS ujmuje to dosadnie: "Wyobraźmy sobie manifestację ZNP czy OPZZ pod siedzibą premiera Tuska". Telewizja "rządowa" zbagatelizuje temat.
Ten dylemat dotyczy także innego pomysłu - niezapisanego w uchwalonej ustawie ale wciąż zapowiadanego: likwidacji abonamentu, a więc osłabienia mediów publicznych na rzecz komercyjnych. Olejniczak, Kalisz czy Szmajdziński nie są negatywnymi bohaterami "Szkła kontaktowego" (są nimi nadal politycy PiS), prywatne stacje nie dokuczają im zanadto. Mogą ich jednak pomijać, i faktycznie coraz częściej to robią. A w telewizji publicznej kierowanej przez osłabionego Urbańskiego przynajmniej parytety będą przestrzegane ściśle.
Zdaniem tego odłamu LiD, który gotów jest na porozumienie z Platformą, przegnanie z TVP do spółki z nową władzą antykomunisty Wildsteina, który właśnie dostał nowy program, warte jest mszy. Zanim jednak otworzą z tej okazji szampana na Rozbrat, powinni dobrze się zastanowić, czy to im się opłaca. Oczywiście są poważne kontrargumenty. Ratowanie PiS-owskiego ministra przedzierzgniętego w apolitycznego prezesa telewizji, a również takich ludzi w kierownictwie publicznego radia jak Jerzy Targalski, do spółki z prezydentem Kaczyńskim, może być nieczytelne dla lewicowego elektoratu. To od inwencji pogrążonego w chaosie PiS powinno zależeć, jak pomóc lewicy wybrnąć z niełatwego dylematu.
Jeśli to nie nastąpi, pozostają targi z PO. Lewica będzie w ich trakcie zabiegać o partycypację w nowych władzach telewizji i o zablokowanie zakusów likwidatorskich wobec publicznych mediów. Jej kłopot polega na tym, że PO, uzyskawszy swoje, nie będzie związana niczym. Samoobrona i LPR były PiS potrzebne aby wyłonić "własną” Krajową Radę RiTV. Obecnemu układowi - rządzącemu już po obaleniu weta - będą wystarczać głosy PO i PSL.
Nie zazdroszczę wyboru liderom lewicy. A że przy okazji ideał ponadpartyjnych mediów publicznych po raz kolejny sięgnie bruku... Nawet powtarzać się tego już nie chce.