Po namyśle przyznałem jednak politykowi częściową rację. W kraju o nieugruntowanej demokracji i słabej kontroli nad służbami podobne akcje są zdarzeniami politycznymi. I dlatego, nie przesądzając o tym, kto i czemu jest winien, już dziś szef ABW Krzysztof Bondaryk i minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski powinni tłumaczyć opinii publicznej, dlaczego dokonano przeszukań w domach członków komisji weryfikacyjnej WSI. I to nie tylko przed zamkniętą dla publiczności komisją ds. służb specjalnych, gdzie PiS wciąż nie ma przedstawicieli. Tak jak Zbigniew Wassermann i Zbigniew Ziobro następnego dnia po śmierci Barbary Blidy zostali zmuszeni do wyjaśnień przed parlamentem.
Oczywiście ta sprawa nie jest nawet w połowie tak drastyczna jak tamta. Żaden z bohaterów zdarzeń nie popełnił samobójstwa. ABW nie próbowała organizować medialnej szopki z kamerami. Tyle że Piotr Bączek i Krzysztof Szewczyk są członkami organu władzy publicznej, i to w związku z jego działalnością byli niepokojeni przez służby specjalne. Organ ten zajmuje się na dokładkę szczególnie delikatną sferą, gdzie łatwo o nadużycia, ale równie łatwo o prowokacje. Ta komisja nadepnęła na odcisk wpływowemu środowisku funkcjonariuszy byłej WSI. I bezsprzecznie pozostaje ona w sporze z rządem Donalda Tuska. A to temu rządowi podlegają służby wysłane po to, aby przeszukiwać prywatne mieszkania. To wystarczy, aby gazety najdalsze politycznie od Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza zażądały pilnych wyjaśnień.
Wszelka zwłoka grozi rozwodnieniem sprawy. Wyjaśnianie okoliczności zatrzymania prezesa Orlenu Modrzejewskiego przez służby podległe Leszkowi Millerowi trwało miesiącami i gdyby nie dużo późniejszy prasowy wywiad byłego ministra Wiesława Kaczmarka, ta akcja stałaby się tematem jedynie mało istotnej anegdoty. Tak kapryśnie reaguje opinia publiczna, tak działają media. Ktoś, kto zwleka, ma zamiar w istocie niczego nie wyjaśnić.
Mam świadomość konfliktu wartości. Takie wyjaśnienia zawsze zagrażają tajemnicy śledztwa. Trzeba ekwilibrystyki, żeby pogodzić skuteczność działania wymiaru sprawiedliwości z zasadą jawności życia publicznego. Ale przypomnę: niezależnie od motywów i metod PiS-owskich dysponentów służb, od nich żądano odpowiedzi na forum Sejmu. Niespecjalnie przejmując się pytaniem, czy to nie zaszkodzi śledztwu w sprawie afery węglowej.
Przy okazji spektakularnych rewizji w domach ludzi związanych z Macierewiczem doszło też do swoistej próby sił między funkcjonariuszami ABW i dziennikarzami publicznej telewizji. We współczesnych demokracjach na ludzi mediów chucha się i dmucha, wychodząc z założenia, czasem nawet przesadnego, że ich traktowanie jest ważnym miernikiem wolności słowa. W Polsce środowisko dziennikarskie potrafiło bronić swoich racji bardzo wymownie. Dowiadywaliśmy się niedawno, że demokracja jest zagrożona, bo politycy PiS, LPR i Samoobrony nagrali w Sejmie scenę podpisywania paktu stabilizacyjnego najpierw przed kamerami wybranej telewizji, a dopiero potem pozostałych. Skoro tak, to brutalna rewizja osobista czy odbieranie sprzętu wydaje się problemem dużo poważniejszym. Zresztą mówiąc już serio, byłby poważny w całym cywilizowanym świecie. Dlatego podpisałem list w obronie prawa dziennikarzy do poczucia osobistego bezpieczeństwa - niezależnie od tego, jak oceniam obecną TVP, a oceniam krytycznie.
Ze strony PiS i prezydenta padają przestrogi przed „państwem policyjnym”. Podobne mocne porównania padały ze strony partii dziś rządzących pod adresem wymiaru sprawiedliwości i służb specjalnych kierowanych przez PiS. W obu przypadkach są to słowa przesadne. Nadgorliwość tego czy innego funkcjonariusza, ba - ministra, to jeszcze nie dyktatura. Nawet świadome manipulowanie służbami to pokusa pojawiająca się często niestety w demokracji.
A jednak gdy słyszę o funkcjonariuszach ABW, którzy zatrzymują kogoś na kilka godzin bez prawnej podstaw, zadaję sobie pytanie: czy po 19 latach od zaprowadzenia w Polsce demokracji nie mamy aby kłopotu z poczuciem bezkarności służb specjalnych. Ich dysponenci się zmieniają, klimat pozostaje dziwnie podobny.
[