Obejmując władzę, Donald Tusk zapowiadał, że chciałby, aby jego minister finansów pozostał nieznany ogółowi Polaków. Akurat ten cel osiągnął. Nawet dziennikarze co i rusz nie mogą sobie przypomnieć nazwiska Jana Vincenta Rostowskiego. Tyle że wraz z osobą tego jakże skromnego członka rządu zapomniana została naprawa publicznych finansów.
Nieznani ministrowie mieli w zamyśle Tuska symbolizować lekką, nienarzucającą się Polakom rządową ekipę. Przez kilka miesięcy, w kontraście z wcześniejszymi politycznymi awanturami, był to patent na spokojną, nawet miłą atmosferę. Ale spokój trwający za długo staje się inercją. To tak jakby noc poślubna składała się wyłącznie z trzymania się za ręce i patrzenia sobie w oczy.
Na konferencji podsumowującej dorobek swego rządu premier powtarzał zapowiedzi unikania reform "wywracających Polakom życie”. Grzegorz Schetyna, osoba numer dwa w rządzie, epatował niedawno opowieściami o nikłej liczbie ustaw przyjmowanej przez brytyjską Izbę Gmin.
Rzecz w tym, że w Anglii większość dylematów dotyczących budowania nowych instytucji została rozstrzygnięta. Czy gdy pod koniec roku zabraknie znów pieniędzy na służbę zdrowia, Polacy będą się wzruszać tym, że dorównujemy parlamentarnym zwyczajom Anglików? A może przypomną sobie o nieuchwalonych, bo źle napisanych lub zgoła nienapisanych projektach Ewy Kopacz?
Nieoficjalnie politycy PO tłumaczą swoją "ostrożność” groźbą prezydenckiego weta, które może ich ustawić w roli autorów niepopularnych reform kontestowanych przez "obrońcę ludu” Lecha Kaczyńskiego. Nie jest to argument pozbawiony sensu. Ale jego literalne przyjęcie oznaczałoby, że przez najbliższe dwa i pół roku ten rząd nie powinien być rozliczany z niczego poza rutynową dłubaniną. A polityka polega również na wskazywaniu celów, przełamywaniu oporów w wolnej debacie. Dobra znajomość sondaży to kwalifikacja dla PR-owskiego doradcy, ale szefowi rządu nie wystarczy.
Gdy dodać ministra sprawiedliwości broniącego interesów własnej prawniczej korporacji i szefa służb specjalnych obciążonego wielorakimi związkami z biznesem (piszemy o tym dziś w artykule Tomasza Butkiewicza i Luizy Zalewskiej), wnioski są jeszcze bardziej niewesołe. Nie ma dziś klimatu sprzyjającego politycznej rewolucji. Ale brak takiej rewolucji nie upoważnia do przedkładania interesów różnych lobby ponad interes publiczny.
Jeśli w czymś pokładałbym jeszcze ograniczoną nadzieję, to w talentach obecnego premiera. Okazał się zręczny w budowaniu silnej partii, nakreślił i zrealizował scenariusz ogrania PiS. Jeśli z kalkulacji wyjdzie mu, że trzeba choć trochę wzbić się ponad marketingową poprawność, może nas zaskoczyć. Nawet przy słabych kadrach i niezbyt wypełnionych projektami szufladach.