Ministerstwa na razie ani myślą pozbywać się swoich ośrodków, które w sumie kosztują nas rocznie ok. 30 mln zł.
"Nie planujemy pozbycia się domów wczasowych" - taką odpowiedź dostaliśmy ze wszystkich resortów, które mają pod swoją pieczą takie placówki. Z ośrodków rządowych mogą korzystać wszyscy. Tyle że pracownicy administracji rządowej mogą się cieszyć zniżkami. Zwykle 20 - 30 proc. Nic więc dziwnego, że jest opór, by z tych przywilejów rezygnować.
"Są niezwykle popularne wśród pracowników i nie przynoszą strat. Nie ma powodów, by je likwidować" - twierdzi Marek Pacek, szef działu wczasów w MON, które dysponuje 23 ośrodkami, m.in. w Sopocie, Zakopanem i Rucianem Nida.
Ich klientami w 70 proc. są właśnie pracownicy resortu. Czyżby więc ekipa Tuska zrezygnowała już z wcześniejszych planów? Szef kancelarii premiera Tomasz Arabski zapewnia, że nie. "Te ośrodki to zaszłość PRL. Rząd ma się zajmować rządzeniem, nie jest biurem turystycznym. Nie wiem, dlaczego ministerstwa działają tak opieszale. Wkrótce rząd zajmie się ustawą, która pomoże im się ich pozbywać. I zadbamy, by tak się stało" - dodaje Arabski.
Sprzedać ośrodki nie jest rzeczywiście tak łatwo, jak się Platformie wydawało. Ministerstwa, które mają je w tzw. zarządzie trwałym, nie mogą ich zgodnie z prawem sprzedawać same. Najpierw muszą zwrócić się do wojewody o wygaszenie zarządu, a następnie przekazać ośrodki starostom, którzy dopiero wtedy mogą ogłosić przetarg. Na to nakłada się dodatkowo zagmatwana sytuacja prawna części obiektów, jak np. słynnego Kormorana na Mazurach, wydzierżawionego prywatnej spółce, z którą teraz rząd jest w sporze prawnym. Dlatego jeszcze w sierpniu, jak twierdzi Arabski, rząd ma się zająć nowelą ustawy o gospodarce nieruchomościami.
Sprzedażą wszystkich rządowych ośrodków będzie mógł się zająć bezpośrednio minister skarbu. Już teraz jednak pole do działania było. Mimo skomplikowanych procedur cztery z dziewięciu podległych kancelarii premiera domów wczasowych, m.in. Cyrankę na Mazurach i Gryf w Kołobrzegu udało się już jednak przekazać samorządom. Wycenione na 30 mln ośrodek w Mierkach został już w listopadzie wystawiony na sprzedaż.
Pozbycie się przez rząd domów wczasowych byłoby operacja zyskowną. Trzy czwarte z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży ma iść bowiem do budżetu państwa, pozostałą kwotę samorządy, na których terenie leżą ośrodki, będą mogły przekazać na własne cele. Ale najpierw trzeba jednak mieć wolę, by sprawę ruszyć. A tej ministerstwa nie mają. Podobnie jak za poprzednich ekip.
Politycy SLD na czele z premierem Leszkiem Millerem chętnie jeździli do Łańska. Ministrowie PiS upodobali sobie najbardziej położone nad morzem Grodno. Przyjeżdżali tu Ludwik Dorn i Zbigniew Wasserman. Władysław Stasiak wprost z tutejszej plaży został ściągnięty do MSWiA, by zastąpić Janusza Kaczmarka. Joanna Kluzik-Rostkowska właśnie tu dowiedziała się, że zostaje konstytucyjnym ministrem pracy w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. I do dziś ma do Grodna sentyment.
"Prywatyzacja może spowodować, że te ośrodki stracą unikalny charakter i ministrowie nie mieliby już możliwości wypoczywania w miejscu, gdzie nie budzą zainteresowania" - uważa była minister. Mniej szczęścia niż ona miał minister sportu Tomasz Lipiec. Zarezerwował sobie pokój w Grodnie, ale tuż przed wyjazdem został odwołany z rządu, bo zainteresowało się nim CBA. Ośrodków rządowych nie odwiedził jeszcze żaden z ministrów ekipy Tuska. Być może jednak dlatego, że premier nie pozwolił im w te pierwsze wakacje swojego rządu brać więcej niż po tydzień urlopu.