Owszem, Gowin występuje też w plotkach jako kandydat do organizowania nowej większości w Sejmie. Podpisał się pod tymi wieściami mało poważny senator Jan Filip Libicki, dziś w PSL. Plotkami opozycja rekompensuje sobie żal, że nie panuje nad sytuacją. Sam Gowin, zbesztany przez pisowskiego twardziela Ryszarda Terleckiego, niczego nie komentuje. Może w złudnym przekonaniu, że nawet jeśli Kaczyński w taki scenariusz do końca nie wierzy, potraktuje go jak zawodnika nie całkiem pozbawionego oręża. I może w ostatniej chwili zgodzi się na przesunięcie wyborów chociaż na sierpień lub wrzesień.
PiS także nęka opozycję plotkami, choćby o stanie wyjątkowym, jeżeli ustawa o głosowaniu korespondencyjnym padnie po wyjściu z Senatu. Możliwe, że w roznoszeniu takich wieści uczestniczą także co bardziej panikarscy politycy opozycyjni. Kiedy obie strony wykładają swoje racje, dostajemy dwie odrębne prawdy, produkty totalnego braku zaufania.
Opozycja opowiada o majowych wyborach pełnych nieprawidłowości, które dla niej składają się na obraz wyborczych nadużyć. To coś w rodzaju zamachu stanu, paradoksalnie polegającego na dotrzymaniu konstytucyjnych terminów. Opowieść przerysowana, ale z wieloma prawdziwymi elementami, gdy przychodzi kwitować nagięcia prawa i techniczne niewiadome spiesznie montowanego systemu wyborczego.
Politycy PiS mają dwa trafne argumenty. Po pierwsze przełożenie wyborów powiedzmy o rok to wydłużenie o rok kampanii. Po drugie nie wiadomo, jak będzie wyglądała sytuacja w kolejnych terminach umożliwiających wybory. Równocześnie odmawiają uznania jakiegokolwiek zarzutu opozycji. Robią to w imię niezłomnego przekonania Kaczyńskiego, że tylko w maju Andrzej Duda wygra. W każdym kolejnym terminie ma być skazany na niechybną porażkę.
Reklama
Czy ta kompletna niemożność wspólnego ułożenia reguł gry nie ma granic? Podobno Mateusz Morawiecki znów zaczął się wahać po tym, jak samorządy stawiły opór pocztowemu żądaniu wydania spisów wyborców. Wizja wymuszania na nich tego przemocą razi korporacyjną wyobraźnię dawnego bankowca. Ale żaden z liderów PiS nie ma podmiotowej pozycji wobec prezesa. Oni traktują go tak, jak małe ptaszki krokodyla, kiedy muszą patrzeć w jego hipnotyczny wzrok. A permanentny stan rywalizacji o przyszłe namaszczenie następcy jeszcze mocniej łamie opory. Poza Gowinem, który zdaje się być już jedną nogą poza obozem. Tydzień temu ważny polityk PiS zapewniał, że lider Porozumienia jest w kontakcie z Kaczyńskim. Dziś nikt już tak nie twierdzi. To rodzaj samospełniającej się przepowiedni.
Gowin byłby wymarzonym mediatorem. Ale kiedy rządzący nie wyobrażają sobie innej rozmowy, jak wymuszanie własnej woli, a opozycja nie garnie się do dalej idących kompromisów, on sam jest wypychany ze swego miejsca na liberalnym skrzydle obozu rządzącego. Towarzyszy temu teza dawnych kolegów, że dążył do tego od początku. Piszą tak prawicowi publicyści, a powtarza ukradkiem zastęp pisowskich polityków, których Gowin od dawna drażnił swoją innością.
Jego Porozumienie dzieli się na trzy grupy. Niektórzy stawiają już otwarcie na PiS, jak rzecznikujący kampanii Dudy europoseł Adam Bielan czy pozyskany stanowiskiem wiceministra funduszy i polityki regionalnej Jacek Żalek. Nowa wicepremier Jadwiga Emilewicz próbuje uspokajać obie strony ezopowymi komunikatami, ale dba, by nie narazić się kierownictwu PiS. Gowina wspiera ledwie kilkoro posłów. To by może i wystarczyło. Jest pytanie, czy on sam zechce powiedzieć "sprawdzam”.
Przecież jeśli wezwie do obalenia ustawy i nie zdoła tego uczynić, będzie skompromitowany. Ale nawet jeśli to osiągnie, a większość posłów Porozumienia wypowie mu posłuszeństwo, przestanie być ich liderem. Owszem, może i otrzymałby ciepłe miejsce w Koalicji Polskiej Władysława Kosiniaka-Kamysza i Pawła Kukiza, ale bez żadnego wpływu na rzeczywistość. Inna sprawa, że chyba nawet po kapitulacji jako szeregowy poseł prawicy stałby się z kolei zużytym meblem w tym obozie.
A jednak ten polityk może w teorii odegrać historyczną rolę, blokując rozwiązanie, które zatruje politykę na lata. O ile odważy się na osobiste ryzyko. Nawet jesienią czy w przyszłym roku nie da się chyba wyeliminować immanentnych wad głosowania korespondencyjnego, które kiedyś było kwestionowane jako okazja do nieprawidłowości właśnie przez PiS. To Duda prezentował stanowisko partii przed Trybunałem Konstytucyjnym orzekającym w tej sprawie. Tyle że pandemia ma swoje prawa, a odłożenie wyborów o kilka miesięcy daje przynajmniej okazję do uniknięcia chaosu organizacyjnego. Skądinąd możliwe, że Duda miałby i w sierpniu szanse na wygraną. To obecna małostkowość rządzących w przepychaniu wyborów kolanem pomniejsza te szanse. Kolejna samospełniająca się przepowiednia.
Nie powstanie natomiast alternatywny układ rządowy od Konfederacji po Partię Razem. Nie ma po co wybierać Gowina marszałkiem (albo premierem). Nie istnieje wspólna agenda tak egzotycznej zbieraniny, nawet w warunkach zarazy. Zresztą mają rację ci politycy PiS, którzy zauważają, że opozycja nie pcha się w tych warunkach do realnej władzy – rządowej. Demoniczną wizję, że na jesieni opozycyjny prezydent zacząłby wywracać rząd, trzeba chyba włożyć między bajki. Dziś wizja nowej większości to wciąż środek nacisku na Kaczyńskiego. Chyba, że spirala konfliktu przyniesie kolejną samospełniającą się przepowiednię.