Polityk powinien wiedzieć, kiedy słowne dramatyzowanie zdarzeń może dać efekt, kiedy zaś jest pewne, że efektu być nie może. Gdy zaś spojrzeć na meritum stanowiska Komisji - nie odbiega ono od standardu jej polityki w sprawie państwowej pomocy dla ciężkiego przemysłu. Obserwując historię negocjacji stoczniowych z dwoma już polskim rządami, można raczej odnieść wrażenie, że ze względu na pamięć o najnowszej historii Europy Komisja co najmniej pozwala Polsce na wydłużony w stosunku do obowiązujących standardów proces podejmowania decyzji. Dlatego fraza o ręce podniesionej na Polaków nie ma się nijak do rzeczywistości.

Reklama

W perspektywie istotnych sporów dzielących współczesną Europę radykalizm prezesa PiS wpisuje się w silny nurt obrony protekcjonizmów państwowych, z którym Komisja Europejska stara się walczyć. Dlatego od czasu do czasu spotykają ją podobne przestrogi ze strony różnych polityków i związkowców, a to przed zamachem na niemieckie huty stali, w których ponoć broni się prawdziwy duch niemiecki, a to na francuską państwową energetykę, która przecież należy do istoty republikańskiego i rewolucyjnego porządku.

W tym sensie prezes Kaczyński nie jest w naszej Europie odosobniony. Z tą tylko różnicą, że rzecznicy narodowych gospodarek we Francji czy w Niemczech są w stanie na swoich bogatych rządach wymusić nieuzasadnioną pomoc publiczna idącą w miliardy euro. Nawet więc jeśli bylibyśmy głęboko antyliberalni w poglądach na ekonomię (co nie wydaje się nazbyt roztropne), musimy pamiętać, że w Europie uwolnionych protekcjonizmów polski przemysł musi przegrać. Dlatego gra o swobodę pomocy publicznej w Unii nie jest polską grą. A sojusznikiem polskiego interesu ekonomicznego jest budująca krok po kroku jednolity rynek Komisja w Brukseli, a nie etatyści i związkowcy w Berlinie czy Paryżu. Niestety także w Gdańsku.

Kryzys polskich stoczni nie jest zresztą spowodowany polityką europejską. Nawet można odnieść wrażenie, że politycy konkurencyjnych orientacji, jeśli na moment zapomną o partyjnym obowiązku oskarżania się nawzajem o cokolwiek, są tego dość dobrze świadomi. Uderzająca jest bowiem spójność i racjonalność diagnoz formułowanych chociażby przez Aleksandra Grada, Pawła Poncyljusza i Wiesława Kaczmarka. Biała księga Grada ujawnia mechanizm wymuszania z pomocą patriotycznej retoryki, a następnie marnowania wielkich rządowych dotacji. Poncyljusz pokazuje szkodliwy paraliż prywatyzacji, zaś Kaczmarek obnaża zdumiewający brak umiejętności stoczniowych menedżerów. Spójność tych diagnoz polega na tym, że ich wspólnym mianownikiem jest głęboko prawdziwa diagnoza słabości państwa. Polskiego państwa.

Reklama

Dlatego strategia opisu przypadku stoczni przez prezesa PIS nie broni się z żadnego punktu widzenia. Nie opisuje bowiem prawdy. Nie wzmacnia pozycji stoczni w Brukseli. Uniemożliwia sformułowanie polityki realnej, a więc opartej o prawdziwą diagnozę rzeczywistości. Wzmacnia w Europie trendy dla Polski szkodliwe. Ale co może być najciekawsze – nie służy także politycznemu interesowi PiS w walce o władzę. Bycie ogłoszonym przez związkowców „jedynym przyjacielem” stoczni jest w dzisiejszej Polsce ścieżką do przewodzenia wyraźnej społecznej mniejszości. Dlatego oddala perspektywę sukcesu wyborczego i zdobycia władzy. A już w najwyższym stopniu nie sprzyja pozyskaniu ponad połowy Polaków, niezbędnej dla powtórnego zwycięstwa prezydenckiego.