Okazało się właśnie, że pod względem dostępu do szerokopasmowego internetu Polska jest w Unii Europejskiej - tej już rozszerzonej - na przedostatnim miejscu. Wyprzedzamy tylko Bułgarię, a i ją zapewne niedługo.

Reklama

"Wykluczenie cyfrowe" - jak ten problem nazywa się w specyficznym unijnym języku - dotyka 40 proc. Polaków, podczas gdy średnia europejska, którą przecież wyznaczają nie tylko Niemcy czy Holandia, ale także Słowacja i Litwa, wynosi 7 proc. Jest jednak szansa na wpisanie szerokopasmowego internetu do specjalnej unijnej dyrektywy, uznanie jego posiadania za "dobro powszechne", a dostępu do niego za kolejne prawo, które Bruksela chce wszystkim mieszkańcom naszego kontynentu zagwarantować.

Już sobie wyobrażam miny naszych twardzieli, co to żałują, że nie żyją w Teksasie i nie polują ze sztucerem w ręku na pumy czy bandytów. Jak się ironicznie krzywią, słysząc o kolejnym wymyślonym w Brukseli wykluczeniu i jeszcze jednym prawie. Tyle że to prawo jest po prostu prawem do cywilizacji i ja bym z niego nie szydził, szczególnie w Polsce. Okazuje się, że w oparciu o prawo do cywilizacji mieszkaniec najdzikszych regionów Szwecji, gdzie zimniej niż w Suwałkach i trudniej przejechać niż przez Bieszczady, może zażądać od operatora zainstalowania telefonu stacjonarnego, a jeśli go nie dostanie, to operatora zaskarży. Jeśli zatem nasi łowcy smoków z polskim niedorozwojem cywilizacyjnym sobie nie poradzą, to chciałbym, aby prawo do cywilizacji mogła mi efektywnie zagwarantować choćby Bruksela.