Podobnie jak dzisiaj Kościół szeroko otworzył wtedy drzwi reprezentantom Tego Dobrego ruchu społecznego/politycznego, nawet jeżeli w życiu prywatnym nie dawali oni przykładu chrześcijańskiego życia; liczyło się zaangażowanie po Tej Dobrej stronie. I podobnie jak dzisiaj część wiernych nie podzielała entuzjazmu Kościoła dla jego politycznych wsporników, sobie znajdując miejsce, by tak rzec, w bocznej kaplicy. Biedny był tylko Jan Dobraczyński, urzędowy, ale przecież szczery katolik, który stanął na czele PRON, platformy pieczeniarzy i konformistów wspierających stan wojenny. Biedny, bo chciał kariery, a wśród biskupów, nie mówiąc o duchowieństwie szeregowym, lekce był sobie ważony. Sam gen. Jaruzelski miał o to pretensje do prymasa Glempa, solidarnościowca naprawdę bardzo umiarkowanego, ale nie aż tak, by politykować z Dobraczyńskim. Przecież papież wszystko widział...