Jarosław Kaczyński zaatakował na politycznym wiecu Gazetę Wyborczą za obronę artykułu w gazecie "Der Spiegel". Artykułu, w którym niemieccy autorzy postawili, w trybie przypuszczającym, ale jednak postawili, tezę o "europejskim wymiarze Holocaustu". Sprawa nabrała więc wymiaru politycznego, stała się tematem kampanii do europarlamentu. Kaczyński łączy Wyborczą z Platformą Obywatelską, i to jest nadużycie, przesada typowa dla partyjnych starć. Ale problem stosunku do takich tekstów jak ten w "Spieglu" powinien być tematem politycznej dyskusji w Polsce. Czy reagować? Czy polemizować? I Jak polemizować? Jakim językiem?

Reklama

Bartosz Wieliński uznał w Wyborczej tekst za uprawniony i w zasadzie niewinny poza może jednym zdaniem: "Polska jest wciąż na początku drogi w rozliczaniu się z ciemną przeszłością". Publicysta przypomina, że znaczna część artykułu poświęcona jest udziałowi innych narodów - od Flamandów po Ukraińców - w dziele mordowania Żydów. I pyta o prawo Niemców do stawiania pytań o to zjawisko. Odpowiada sam sobie - Niemcy mają prawo pytać.

Moja niezgoda wobec tego przyzwalającego tony wynika stąd, że jak słusznie zauważył w "Rzeczpospolitej" Piotr Skwieciński, oddzielne zdania artykułu w "Spieglu" brzmią prawdziwie, a jednak cały artykuł dźwięczy tonem zdecydowanie fałszywym. Bo prawdą jest, że udział różnych narodów w Holocauście był spory - czasem w roli biurokratycznych pomocników (zachodnie rządy kolaboracyjne), a czasem gorliwych i fanatycznych sprawców (formacje pomocnicze - ukraińskie czy narodów bałtyckich). W przypadku Polaków mamy jedynie do czynienia z - pytanie jak licznymi - przypadkami szmalcownictwa, czyli wydawania ludzi narodowości żydowskiej za pieniądze, oraz z przykładami pogromów inspirowanych przez Niemców, na terenach okupowanych w latach 1939-1941 przez Sowietów (Jedwabne i inne miejscowości). Dużo to czy mało? Na pewno wystarczająco aby o tym mówić i pamiętać.

Tyle że niemieccy publicyści popełnili w tym tekście sporo niedopatrzeń, przemilczeń i nagięć. Jeśli nie wspomina się o karach, jakie groziły w Polsce za ratowanie Żydów, nie daje się możliwości zrozumienia atmosfery, jaka panowała na naszych terenach w czasie wojny. Jeśli stawia się tezę o zaledwie otwieraniu polskich rozliczeń, to udaje się, że nic się w tym względzie w Polsce nie stało (a stało się i to dużo - patrz sprawa Jedwabnego).

Reklama

Ale jest jeszcze problem poważniejszy. Publicystka Gazety Wyborczej Ewa Milewicz napisała kiedyś, że SLD w demokratycznej i suwerennej Polsce długo jeszcze mniej będzie wolno. Bo są w prostej linii kontynuacją formacji rządzącej Polską po dyktatorsku w imieniu Kremla. Tak samo mniej wolno moim zdaniem nadal w historycznej debacie Niemcom. Powinni ważyć każde słowa, zastrzegać się po dziesiątki razy, wciąż przypominać o własnej winie. Każda obcesowość, łatwość w ferowaniu wyroków na innych, będzie im wypominana podwójnie. Bo jednak żaden inny naród europejski, nawet najmocniej zaczadzony antysemityzmem, nie zbudował samodzielnie w XX wieku systemu zbrodni na skalę przemysłową. Zrobili to oni.

Rozumiem dążenie Niemców do przywrócenia godności własnej historii, nawet poszukiwanie, czasem kosztem prawdy historycznej, własnej martyrologii - w postaci wysiedleń czy choćby nalotu na Drezno w 1945 roku. Rozumiem, to musiało się stać, bo każdy naród potrzebuje własnej pozytywnej tradycji. Ale też Niemcy powinni zrozumieć, że u nas długo jeszcze podobne wysiłki będą budziły sprzeciw. Gdy zaś dotykamy najbardziej bolesnego tematu Holocaustu, ten sprzeciw będzie szczególnie silny. Stopień współudziału innych narodów będzie odmierzany aptekarska miarką. Bo jednak to oni...