Ani niemieckie państwo, ani lokalny samorząd nie interweniują. Nie poczuwają się do obowiązku. Szkoda, bo plakaty czynią zło. Niszczą dobre relacje między naszymi krajami, na czym podobno tak zależy i chadeckim, i socjaldemokratycznym politykom w Berlinie.
>>> Zaremba: Niemcom mniej wolno
Podobnie działo się w wypadku działań Związku Wypędzonych, Powiernictwa Pruskiego, a ostatnio artykułu w „Der Spiegel” o cudzoziemcach pomagających nazistom w eksterminacji Żydów. Państwo nie zabiera głosu, dopóki nie jest łamane niemieckie prawo. Co innego, gdyby NPD powiesiła banery ze swastyką. Wtedy tak. Wtedy dziarscy chłopcy o blond włosach dostaliby po brunatnych łapkach. Narodowcy jednak nie są tak naiwni, by dać się złapać w legislacyjną pułapkę. Przestrzeganie przed polską inwazją nie jest wszak gloryfikowaniem nazizmu. Fakt. Z pewnością jednak nie jest też rzeczowym opisem rzeczywistości pogranicza. Słowo „inwazja” sugeruje wrogie działania sąsiadów. Zamach na ziemię i własność. Radykalizm przeradzający się w działalność zbrodniczą zostałby dziś przez niemieckie państwo unicestwiony, ale niektóre dawne praktyki są tolerowane. Niesmak pozostaje. Republika Federalna wypleniła wprawdzie hitlerowski salut i swastyki, nie potrafiła jednak poradzić sobie z czarno-białym krzyżem w kole wzorowanym na swastyce i salutowaniem wyciągniętą ręką, ale z przygiętymi palcami. Oba symbole są stosowane przez NPD, mają jawnie hitlerowskie konotacje.
>>> Tomasz Lis a sprawa niemiecka
Niemcy zrobiły wiele dla pojednania z Polakami, nie sposób jednak nie zauważyć, że ich polityka płynie dwoma nurtami. Pierwszy to ten oficjalny. Kanclerz Helmut Kohl jednający się z Tadeuszem Mazowieckim w Krzyżowej, kandydatka SPD na prezydenta Niemiec Gesine Schwan mówiąca płynną polszczyzną, stypendia dla naszych studentów, współpraca graniczna, miasta partnerskie. Wreszcie wspólne inicjatywy w Unii Europejskiej. Przykłady można by mnożyć. Gdyby istniał tylko on, nasz pożycie układałoby się wręcz wspaniale. Niestety jest też drugi nurt. Niepokojący.
Nie sposób nazwać go nawet nieoficjalnym czy wręcz nielegalnym. To nurt... dopełniający, od którego oficjalna polityka bynajmniej się nie odcina. Związek Wypędzonych dążący do rewizji historii jest w nim częścią chadecji. Ba, kanclerz Merkel znajduje nawet czas w swoim napiętym kalendarzu, by przemawiać na ich zjeździe. W nurcie tym Powiernictwo Pruskie może swobodnie szukać dziury prawnej dla roszczeń majątkowych wobec Polski. Prawda – państwo niemieckie odmówiło rozpatrywania ich przed niemieckimi sądami, co jest zasługą kanclerza Schroedera. Z drugiej jednak strony nigdy nie zgodziło się wziąć zaspokojenie ewentualnych roszczeń na siebie, co ostatecznie uspokoiłoby Polaków. NPD może swobodnie działań, choć nie ukrywa fascynacji brunatną przeszłością. Zdobywa nawet miejsca w landtagach na ziemiach byłego NRD. Teraz zaś prowadzi kampanię przed eurowyborami pod hasłami wymierzonymi w cudzoziemców.
>>> Zaremba: To nie Polacy wymordowali Żydów
Trudno wytłumaczyć to wszystko pauperyzacją części Niemców i narastaniem radykalizmu wynikającego z biedy. Słabo brzmią też argumenty, że to tylko wybryki niezbyt inteligentnej młodzieży albo resentyment rodzin deportowanych. Nie oni są problemem. Nie margines psuje wzajemne relacje. Problemem jest przyzwolenie rosnącej liczby Niemców i państwa niemieckiego na odwrót od dawnej polityki kajania się za drugą wojnę światową. Samoograniczania narodowych ambicji i frustracji. Dziś można już pokazywać w filmie „Gustloff” Gdynię jako miasto niemieckie. Można też ostrzegać przed polską inwazją. Dwadzieścia lat temu takie plakaty byłyby nie do pomyślenia. Niemcy się zmieniają. Ich poziom tolerancji dla wątpliwych haseł i czynów najwyraźniej wzrósł. Nasz pozostał na dawnym poziomie. Dlatego coraz częściej trudno nam się zrozumieć.