Stany Zjednoczone zrezygnowały z własnego, ale ważnego także dla nas projektu obronnego dokładnie w 70 lat po tym, jak wojska bolszewickie najechały Polskę, dopełniając IV rozbioru Rzeczypospolitej. Rozbioru, którego nie powstrzymały gwarancje udzielone nam przez sojuszników, Anglię i Francję. Historia lubi się powtarzać?
>>> Czytaj więcej o końcu tarczy antyrakietowej
Oczywiście, że nie. Amerykanie mają swoje strategiczne plany, które chcieliby realizować nie w kontrze, tylko wspólnie z Rosjanami. My zaś z kolei mamy realne członkostwo w Unii Europejskiej i NATO, organizacjach, które w początkach XXI wieku pełnią skutecznie rolę odstraszającą wobec potencjalnych agresorów. Polska nie jest też w żaden sposób bezpośrednio zagrożona przez państwa ościenne. Ani tak dalekie jak Iran, ani zdecydowanie bliższe. To jest inny świat niż 70 lat temu i straszenie nas groźbą kolejnej wojny tego nie zmieni.
A jednak chce się zaśpiewać jak kibice pocieszający się po kolejnych blamażach futbolistów: "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało". Stał się bowiem kolejny przykry akt podważający naszą, czasem zbyt daleko idącą sympatię do Ameryki. Nic nie ugraliśmy na krwawej ofierze naszych żołnierzy w Iraku i Afganistanie, nic nie wyszło z szumnych planów braterskiej współpracy gospodarczej po zakupie F-16. Nie ma też powodu wierzyć w "ekskluzywną współpracę", jaką Tuskowi obiecał w czwartek Obama.Ameryka nam odpływa. Skupmy się tym bardziej na Europie i naszych własnych relacjach z sąsiadami.