Nowa strategia prezydenta Obamy nie znajduje konkretnego, zwłaszcza pozamilitarnego, wsparcia ze strony innych, poza już zaangażowanymi, podmiotów międzynarodowych. Nie kwapią się do tego Chiny, Indie. UE jak zwykle - mozolnie myśli nad swoimi decyzjami. Rosja co prawda udostępniła swoje terytorium dla transportu sprzętu, ale raczej tylko po to, by uzależnić od siebie USA i NATO i mieć możliwość stosowania swej ulubionej strategii: groźby zakręcania kurka, tym razem transportowego. McChrystal musi uciekać się do najprostszej recepty wojskowej: prosi o jeszcze więcej wojska. I koło się zamyka.
Tak dalej być nie może. NATO nie wygra w Afganistanie, jeśli nie zmieni podejścia do tego zadania. Nie tylko, że nie wygra. Może ponieść katastrofę na miarę klęski USA w Wietnamie.
Polska ponosi w Afganistanie coraz cięższe ofiary i mamy obowiązek wysuwać w NATO propozycje zmian. Nie tylko czysto wojskowe, operacyjne, ale także polityczne i strategiczne.
Pora zaniechać propagandowych tez, że udział w operacji ISAF to sojuszniczy obowiązek, że musimy tam być, bo jest tam NATO, że jest to egzamin wiarygodności sojuszu i że mówienie np. o wycofaniu się to szargania świętości strategicznych. Te twierdzenia oparte są na fałszywej podstawie. Udział w operacji afgańskiej NATO wcale nie jest obowiązkiem. Warto przypomnieć, że w Afganistanie prowadzone są dwie operacje: jedna (Enduring Freedom) - wojenna, będąca dalszym ciągiem odwetowego uderzenia amerykańskiego na Afganistan i Al-Kaidę z 2001 r. (prowadzi ją do dziś część sił amerykańskich), i druga (ISAF) - jako operacja stabilizacyjna, prowadzona od 2002 przez dobrowolną koalicję międzynarodową, od 2003 r. kierowana przez NATO. My uczestniczymy w tej drugiej operacji i nieuprawnione jest argumentowanie, że zobowiązuje nas do tego np. art. 5. traktatu waszyngtońskiego.
Skoro w rzeczywistości udział w kampanii afgańskiej nie jest obowiązkiem, tylko wyborem, powinniśmy zmienić nasze dotychczasowe do niej podejście. Albo zacznijmy traktować swój udział tak, jak inni – czyli nałóżmy odpowiednie ograniczenia na skalę i charakter zadań naszego kontyngentu (np. zmniejszając lub rezygnując w ogóle z własnej strefy odpowiedzialności), dostosowując je do realnych możliwości wynikających z wielkości, uzbrojenia, specyfiki wyszkolenia wojska. Albo wymuśmy w NATO zmianę statusu operacji, aby stała się ona obowiązkową dla wszystkich, co mogłoby pozwolić np. na wprowadzenie zasady rotacji co kilka lat. Bierność skazuje nas na beznadzieję kontynuacji przegrywanej wojny.
To psucie NATO wiąże się z kolejnym paradoksem. Idzie o sprzeczność między stabilizacyjnym statusem a wojenną rzeczywistością operacji. Tych dwóch sfer nie wolno mieszać. Nie można prowadzić wojny, posługując się procedurami niewojennymi. Jeśli NATO w ten właśnie sposób miałoby postępować też w innych przypadkach, np. w obronie Polski, to należałoby pogrzebać nadzieje na skuteczność obronną Sojuszu.
Troska o tak ważną dla nas zdolność obronną NATO nakazuje podjęcie przez Polskę inicjatywy dla ratowania wiarygodności Sojuszu. Pierwszym krokiem powinna być próba przekształcenia dobrowolnej operacji w Afganistanie w operację obowiązkową.
Jeśliby nie można było osiągnąć konsensusu w tej sprawie, pozostaje strategia planowego, ubezpieczonego wyjścia sojuszu z Afganistanu, jako ratunek przed klęską na podobieństwo amerykańskiej katastrofy w Wietnamie. Nie można zgodzić się z podejściem, że operacja wojenna NATO w Afganistanie prowadzona wedle procedur niewojennych, na zasadach pełnej dobrowolności, ma być jakimś sprawdzianem, egzaminem wiarygodności sojuszu. Takiego egzaminu w taki sposób zdać pomyślnie nie można. Trzeba albo zmienić zasady, albo wychodzić z Afganistanu. I to powinien być główny kierunek polskich inicjatyw wewnątrz sojuszu. Trzeba ratować NATO we własnym interesie.
Na koniec chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię - już wyłącznie polską. Czy możemy uczestniczyć w wojnie bez zgody Sejmu? Wszyscy, włącznie z najwyższymi przedstawicielami władz państwowych, ciągle powtarzają, że w Afganistanie jesteśmy na wojnie. A konstytucja decyzje w sprawach wojny powierza Sejmowi. Tymczasem Sejm nie uczestniczył w podejmowaniu decyzji o udziale w tej wojnie. Zgadzam się ze stanowiskiem marszałka Bronisława Komorowskiego, że na przyszłość należałoby zmienić tę sytuacje i włączyć Sejm w procedury decyzyjne w takich przypadkach. A to oznacza konieczność nowelizacji ustawy o użyciu wojska poza granicami kraju.
*prof. Stanisław Koziej, generał w stanie spoczynku, były wiceminister obrony narodowej