Pewnie będzie to próba nieudana, ale nie o to chodzi. Istotne jest to, że lider PO symbolicznie odrzuca salonową wzgardę dla moherowych i najczęściej bardzo kochanych, patriotycznych i dobrych babć. Mówi to, co powinien mówić każdy demokratyczny polityk: nikogo się nie brzydzę, z każdym chcę rozmawiać, o każdego zabiegam. Przy okazji testuje też Radio Maryja - do jakiego stopnia ta stacja jest rzeczywiście otwarta na wszystkie formacje o chrześcijańskim charakterze.
Nie wiem, czy ta oferta wyszła z jakichś badań, czy też z serca Tuska - na pewno jest jednak mądrym posunięciem.
Doradzałbym ciąg dalszy zmian - zwłaszcza na kierunku brytyjskim. Nic nie brzmi bowiem bardziej fałszywie niż ten ciągły jęk, że Polacy muszą wyjeżdżać do Anglii i Irlandii, że zmusił ich do tego Kaczyński. To prawda, że to smutne, to prawda, że siedzi tam 1/3 mojej licealnej klasy. Ale też bezsprzeczne jest to, że pojechaliby tam niezależnie od tego, kto siedziałby w premierowskim fotelu. Większość wyjechała zresztą za rządów Leszka Millera i Marka Belki.
Nie wiem, czy Tusk zdaje sobie z tego sprawę - przypuszczam, że to czuje - ale wszystkie te tyrady o tym, jaka to tragedia dla kraju, brzmią nieco fałszywie w ustach lidera proeuropejskiej partii, człowieka ze środowiska, które dużo zrobiło, by polskie granice były dla wszystkich otwarte.
Polacy znają tę prawdę o wyjazdach. Znają ją też moherowe babcie, słuchaczki Radia Maryja. Bo to ich wnuczki, a czasem i dzieci, wyjechały do Londynu. Ogólnie mówiąc, jest w moherze spory kawałek prawdy o Polsce, jest też klucz do poważnego myślenia o wyborczym zwycięstwie.