Ministerstwo Zdrowia chce, by pełną ochronę ze strony państwa miały jedynie wcześniaki, dzieci oraz kobiety w ciąży. Cięcia świadczeń będą tu minimalne. Poważne zmiany szykują się za to w chirurgii, ortopedii, kardiologii, urologii czy okulistyce.

Reklama

Ministerstwo chce na przykład uniknąć płacenia za zabiegi wykonywane metodą laparoskopową. Powód? Jest ona droższa od tradycyjnej operacji.

"To bezsensowny argument" - oburza się dr Andrzej Zbonikowski, chirurg i były przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia. "NFZ płaci tyle samo za klasyczne wycięcie woreczka żółciowego ile za laparoskopię, czyli po 2,4 tys, zł" - wylicza. I dodaje z naciskiem: "Laparoskopia to złoty standard w chirurgii. Zabieg nie pozostawia rozległej blizny, która grozi zakażeniem. A co ważniejsze, jest bezbolesny. Pacjent już na drugi dzień wychodzi do domu i jest krócej na zwolnieniu lekarskim".

Niepokój lekarzy budzi też zapowiedź, że pacjentom którzy przeszli uraz stawu biodrowego, a skończyli już 65 lat, nie będą refundowane, drogie, za to bardzo wytrzymałe, protezy za kilkanaście tysięcy złotych. "Po co płacić za coś, co posłuży najwyżej kilka lat?" - pyta bezceremonialnie dyrektor rządowej Agencji Oceny Technologii Medycznych Waldemar Wierzba. To jego urząd przygotowuje dla ministerstwa koszyki świadczeń medycznych.

Kardiolog doc. Mariusz Gąsior z Górnośląskiego Centrum Medycznego oraz kardiochirurg prof. Krzysztof Ziaja, którzy oglądali listę, znaleźli na niej operację tętniaka, zabieg, który ratuje chorym życie. Chodzi o operację z użyciem stentgraftu.

"Tej operacji nie można zastąpić tradycyjną metodą chirurgiczną, bo pacjentowi grozi całkowity paraliż!" - denerwuje się prof. Ziaja. Zabieg kosztuje ok. 40 tys. zł.

Cięcia świadczeń są jednak nieuniknione. Na pokrycie kosztów wszystkich 18 tys. wykonywanych obecnie procedur medycznych brakuje ok. 10 mld zł. Ministerstwo chce, by tą olbrzymią dziurę przynajmniej częściowo zasypali prywatni ubezpieczyciele zdrowotni. Pokrywaliby oni koszty tych procedur, które wypadły z budżetu publicznego.

Reklama

Projekt ustawy o świadczeniach medycznych od piątku leży już na biurku minister Ewy Kopacz. Wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk dopracowuje jeszcze załączniki. Będą dwa: koszyk negatywny (procedury całkowicie nierefinansowane) i częściowo gwarantowany (będziemy musieli dopłacać różnicę w kosztach). "Pierwszy już w lutym trafi do szerokich konsultacji społecznych, drugi - prawdopodobnie w czerwcu" - informuje DZIENNIK Włodarczyk. Dopiero tak przygotowany pakiet zostanie przekazany do Sejmu.

Zanim jednak do tego dojdzie, oba koszyki muszą zaopiniować i zatwierdzić wszyscy konsultanci krajowi oraz autorytety medyczne. A z tym mogą być poważne problemy. Na żadne redukcje świadczeń nie zgadzają się m.in. konsultanci z neonatologii (wcześniaki - przyp. red.) - prof. Ewa Helwich, onkologii - prof. Maciej Krzakowski czy ortopedii - prof. Andrzej Górecki. Lekarze uważają, że wszystkie wykonywane przez nich zabiegi są niezbędne chorym.

"Nie wyobrażam sobie, aby można było odebrać pacjentom jakieś świadczenie i znacznie pogorszyć ich standard życia, tylko dlatego, że jest ono zbyt kosztowne. Leczymy ludzi według najnowocześniejszej wiedzy, a nie zabiegów rodem z medycyny ludowej" - denerwuje się prof. Andrzej Borówka, krajowy konsultant w dziedzinie urologii.

Prof. Wiesław Jędrzejczak, krajowy konsultant hematologii, jest jeszcze bardziej kategoryczny: "Cięcia w mojej dziedzinie? Jak pani sobie to wyobraża? Ci ludzie będą umierać!" - łapie się za głowę.