Nazwa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju jest myląca. W rzeczywistości to nie bank, a organizacja międzynarodowa zajmująca się wspieraniem zmian gospodarczych w Europie Środkowej i Wschodniej. Wiele projektów jakie finansował dotychczas EBOiR budziło kontrowersje. Coraz częściej są to przedsięwzięcia w Rosji.

Reklama

Główna kwatera EBOiR to kilkunastopiętrowy biurowiec w samym centrum londyńskiego City. Większość z 63 udziałowców banku ma tutaj swojego przedstawiciela w randze dyrektora lub jego zastępcy. Na ogół to fachowcy, którzy wcześniej byli dyrektorami departamentów w resortach finansów czy gospodarki. Ale nie tylko. Przedstawicielem Australii był swego czasu były minister obrony. A dyrektorem z Polski jest obecnie były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Ma gabinet na ósmym piętrze. Ten sam, w którym zasiadali wcześniej Jan Krzysztof Bielecki, a ostatnio Tadeusz Syryjczyk. Żadnych luksusów. Nawet meble nie były wymieniane od lat.

Takich dyrektorów jak Marcinkiewicz wyłania się w głosowaniu, w którym każdy udziałowiec EBOiR ma siłę głosu proporcjonalną do udziału. Polskę w tym gronie reprezentuje prezes NBP Sławomir Skrzypek. Ale głosowanie jest czystą formalnością. Wszystko uzgadniane jest znacznie wcześniej. Bez żadnych kryteriów czy konkursów. Według naszych informacji już w najbliższych godzinach członkowie rady gubernatorów mają poznać nazwiska wszystkich 23 kandydatów na dyrektorów. Kiedy 18 maja spotkają się w Kijowie, jedynie przypieczętują ten skład.

Kogo wskaże Skrzypek w miejsce Marcinkiewicza? NBP twierdzi, że prezes nie podjął jeszcze decyzji. "To mało prawdopodobne, ale brak przecieku dowodzi, że sprawę zna bardzo wąskie grono" - mówi nasz informator z NBP. Posłowie PiS plotkują między sobą o Zycie Gilowskiej. Ale jak udało nam się ustalić w kręgach zbliżonych do byłej wicepremier i minister finansów, ten temat jest już nieaktualny.

Dyrektor wykonawczy w EBOiR nie jest ani elitarnym, ani specjalnie ekscytującym zajęciem. "Sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Ale praca jest dobrze zorganizowana i ułożona, sprawy nagłe zdarzają się rzadko" - wspomina Syryjczyk, poprzednik Marcinkiewicza.

Elitarne są za to zarobki w EBOiR. Dyrektor zarabia kilka razy więcej niż polski premier, ale też więcej niż najlepiej płatna polityczna funkcja w Polsce, czyli eurodeputowany. Co miesiąc na koncie dyrektora pojawia się kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do tego bank pokrywa największe wydatki, np. wynajęcie mieszkania.

Nic więc dziwnego, że Marcinkiewcza stać na bilet na mecz Chelsea Londyn, a nawet na wyjątkowo drogą wejściówkę na finał Pucharu Ligi Angielskiej. Były premier często bywa w dobrych londyńskich pubach, a jego ulubionym od początku lokalem stał się kultowy Black Horse. "Niezły dodatek do wizerunku Kazia" - śmieje się jeden z polityków.

Reklama

Ale dobrze płatna praca ma też swoje minusy. Marcinkiewicz wspomina, że początki były naprawdę trudne. Tęsknota za najbliższymi. Wszystkie dokumenty są w języku angielskim, i to w trudnej bankowej nomenklaturze. Do tego brak możliwości zatrudnienia w biurze zaufanych współpracowników. Bo każdy dyrektor jest wmontowany w działającą strukturę, która jedynie co jakiś czas jest odświeżana. Stąd właśnie Marcinkiewicz zastał w swoim biurze sekretarkę z Bułgarii.

"Można mieć i Hinduskę" - śmieje się Syryjczyk. Porozumiewać się trzeba po angielsku, którego w EBOiR jest wiele odmian. Ta brytyjska jest najrzadziej używana. Częściej słychać węgierską, bułgarską czy australijską. Ale złośliwi mówią, że przecież i tak nie chodzi o to, by się dogadać i ciężko pracować. A jeden z polityków zaznacza: "Z EBOiR jeszcze nikt nie wrócił do wielkiej polityki".