Inne / Fot. Igor Morye

"W listopadzie, kiedy już wykonamy swój plan i przeprowadzimy swoje ustawy, będą mogli wrócić, tak by zachowana była znów zasada parytetów przy obsadzie szefów komisji" - tłumaczy nam jeden z polityków PO.

Reklama

Dziś zaś na posiedzenie klubu PO ma przyjść specjalnie sam premier, by zaapelować do swoich parlamentarzystów, aby w październiku dali z siebie wszystko. Apel się przyda, bo już na wczorajszym posiedzeniu klubu w szeregach słychać coraz głośniej wątpliwości co do sensu całej akcji. Zaordynowana przez samego Tuska ma dwa cele. Po pierwsze, by rząd na swoją pierwszą rocznicę mógł pochwalić się już konkretami. Po drugie, by sprowokować PiS i pokazać, że ta partia zajmuje się tylko przeszkadzaniem w reformowaniu państwa. Ale na razie PO koncentruje się na mobilizacji swoich szeregów. Niektórzy posłowie PO są po prostu zirytowani, że w październiku będą musieli pożegnać się ze wszystkimi pozasejmowymi planami i praktycznie miesiąc spędzić w Warszawie. Są też jednak zastrzeżenia poważniejsze. "Cała ta rewolucja może okazać się zwykłą biegunką legislacyjną. Do tej pory tłumaczyliśmy się, że specjalnie nie ma dużo ustaw, żeby nie było jak za naszych poprzedników bałaganu legislacyjnego, a teraz sami fundujemy takie szaleństwo" - zwraca uwagę jeden z posłów PO. Rzeczywiście, o potknięcie w czasie rewolucji nietrudno.

Wśród 140 ustaw są tak projekty rządowe, jak poselskie i komisyjne. Bywa tak, że nowele dotyczą tych samych ustaw i są w niektórych punktach ze sobą sprzeczne. Części planowanych projektów zresztą wciąż nie ma jeszcze w Sejmie. A tempo prac ma być szaleńcze. Oponować miał marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Premier jednak postawił na swoim. I tak Komorowski z racji funkcji obok szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego i szefa gabinetu politycznego premiera Sławomira Nowaka będą głównymi dowódcami całej rewolucji. Wstępny harmonogram działań zatytułowany "sejmowa rewolucja październikowa" trafił już do szefów komisji sejmowych z PO. Według niego rewolucja ma wybuchnąć we wtorek 7 października. Na pierwszy ogień ma iść cały pakiet ustaw deregulacyjnych, czyli w zamyśle likwidujący buble prawne i upraszczający prawo. Sejm ma się z nimi uporać wstępnie po czterech dniach. Tak by w następnym tygodniu mogli je już rozpatrzyć senatorowie. A posłowie od kolejnego wtorku koncentrować się mają już na ustawach ustrojowych, chodzi przede wszystkim o reformę samorządową, a także kodeks wyborczy i ustawa o finansowaniu partii politycznych. Kolejny tydzień i znów kolejny pakiet: społeczny. Na koniec idą ustawy dotyczące gospodarki i finansów. Posiedzenia Sejmu planowane są każde po cztery dni. "Na razie ominęliśmy poniedziałki, żeby nasi posłowie nie przeżyli szoku, ale najpewniej ostatecznie ze trzy poniedziałki i chyba jednak jedną sobotę będzie trzeba dodać, bo inaczej nie zdążymy" - mówi jeden z członków władz klubu PO. Jak będą w praktyce wyglądać te posiedzenia Sejmu? "To będzie prawdziwa wojna. Posiedzenia różnych komisji będą musiały odbywać się z konieczności w tym samym czasie. Tak my, jak i PiS będziemy musieli czuwać, by przerzucać siły w odpowiednim momencie" - kalkuje jeden z polityków PO. A finał? Zgodnie z ambicjami PO, by 7 listopada w rocznicę słynnej prawdziwej rewolucji październikowej na biurko prezydenta trafiło jednocześnie 140 ustaw koalicji rządowej.

Reklama