Zmianę ministerstwo chce wprowadzić już od nowego roku szkolnego. Wychowanie seksualne będzie obowiązkowe począwszy od piątej klasy szkoły podstawowej przez gimnazjum aż do szkół ponadgimnazjalnych.

Reklama

Do tej pory rodzic, który chciał, by dziecko chodziło na zajęcia z wychowania seksualnego, musiał pisemnie wyrazić taką wolę. Efekt? Wiele szkół w ogóle nie wprowadziło nauczania tego przedmiotu. Po prostu rodzice z własnej inicjatywy takich pism nie pisali. Z kolei szkoła się ich nie dopominała. "Program jest tak przeładowany, że i rodzice, i uczniowie jak mogą uciekają od zajęć dodatkowych, a takim jest teraz wychowanie seksualne. Wolą położyć nacisk na naukę przedmiotów, które pojawią się na egzaminie i zagwarantują dostanie się do wybranej szkoły" - tłumaczy Maria Łabęcka, wicedyrektor warszawskiego gimnazjum nr 106.

Teraz ten przedmiot nie będzie się już odbywał w ramach zajęć pozalekcyjnych, ale znajdzie się w oficjalnym planie lekcji - łącznie 14 godzin w roku. Wprawdzie nie będzie ocen, ale jeśli rodzice pisemnie nie oświadczą, że się nie zgadzają, a uczeń nie przyjdzie, będzie miał nieobecność nieusprawiedliwioną. Tylko pełnoletni uczniowie mogą sami decydować, czy wychowania seksualnego chcą sie uczyć czy nie.

Sprawa budzi kontrowersje: "Obawiam się, że wykładowców jest mało i szkoły będą miały problem z ich znalezieniem" - mówi Krystyna Jaworska z warszawskiego gimnazjum nr 9.

Skąd ministerstwo znajdzie nauczycieli? MEN liczy na to, że nauczyciele, np. biologii, sami będą chcieli zdobyć nowe kwalifikacje i na własny koszt się przeszkolą. To podniesie ich kwalifikacje. Pieniądze na lekcje będą musieli znaleźć dyrektorzy szkół. "Muszą tak gospodarować subwencją, jaką otrzymują, by pieniędzy wystarczyło" - usłyszeliśmy w biurze prasowym ministerstwa.

Anna Grzywacz z Grupy Edukatorów Seksualnych Ponton (młodzi ludzie działający jako wolontariusze) przekonuje, że edukacja powinna być bezwzględnie obowiązkowa. Ale pod warunkiem że będzie prowadzona profesjonalnie. "A na to potrzebne są pieniądze" - mówi.

Obawia się, że skończy się na tym, że zajęcia będą prowadziły osoby zupełnie przypadkowe: nauczyciele wf., biologii i katecheci, którzy np. nie przedstawią wszystkich metod antykoncepcji. "Już teraz odbieramy codziennie wiele e-maili, w których młodzież skarży się, że lekcje nie odbywają się albo są nudne. Zdarza się też, że padają na nich rewelacje typu, że homoseksualizm jest chorobą, antykoncepcja hormonalna powoduje kłopoty z płodnością, a masturbacja szkodzi" - oburza się Anna Grzywacz.

Czy szkoły poradzą sobie z tym problemem? "Nauczyciele chcą się dokształcać i z tym nie powinno być problemu. Pieniądze też się znajdą, bo na wychowanie seksualne nie potrzeba nawet pełnego etatu" - mówi Agnieszka Orszulik, dyrektor szkoły nr 14 w Warszawie.