Nad programem od maja ubiegłego roku głowi się zespół Tomasza Arabskiego z kancelarii premiera. Miał opracować zasady przyznawania gimnazjalistom laptopów i poszukać w budżecie pieniędzy na ten cel. Do dziś jednak nie wiadomo, kto i kiedy otrzyma sprzęt. Kilka razy próbowaliśmy zapytać o to Tomasza Arabskiego. Nie znalazł czasu.
Wiadomo za to, że w tym roku programowi obcięto pieniądze. Zamiast 25 mln zł w budżecie zarezerwowano jedynie 5 mln zł.
Pieniędzy starczyłoby pewnie na minipilotaż w jednej czy dwóch szkołach. Ale nawet o tym nie słychać. Marek Olszewski, wójt Lubicza ze Związku Gmin Wiejskich, mówi wprost: "W sprawie laptopów nic się nie dzieje. A czasu jest niewiele, bo trzeba rozpisać przetarg na komputery i oprogramowanie" - tłumaczy. Wątpi, że wszystko uda się załatwić w ostatniej chwili.
W maju ubiegłego roku Donald Tusk powiedział, że brak dostępu do komputera to najprostsza droga do wykluczenia i państwo powinno pomóc. "Chciałbym państwu ogłosić, że powołuję zespół, który opracuje program pod wszystko mówiącym hasłem <Dostęp do komputera dla każdego ucznia>. Tak jak każdy polski uczeń ma prawo do ciepłego posiłku, tak powinien mieć też dostęp do komputera, oprogramowania edukacyjnego i internetu" - mówił.
Kilka dni później Tomasz Arabski obwieścił: "Chcielibyśmy, aby od roku szkolnego 2010/2011 każdy gimnazjalista miał dostęp do spersonalizowanego laptopa i internetu".
Pierwsi uczniowie mieli dostać komputery już na początku najbliższego roku szkolnego. Miało na to pójść z budżetu 25 mln zł. W przyszłym roku sprzęt dla wszystkich miał kosztować 500 mln zł. Jak tłumaczył wtedy Arabski, laptopy miały służyć uczniom zarówno w szkole, jak i w domu. I to nie tylko im, ale także ich rodzinom. Miały towarzyszyć do końca nauki w gimnazjum, a nawet w liceum.
"Rzeczywiście pierwotnie planowany był program na dużą skalę z centralnym finansowaniem. Ale w niepewnej sytuacji gospodarczej trudno sobie wyobrazić, by stać nas było na zakup laptopów" - tłumaczy Krzysztof Stanowski, wiceminister edukacji narodowej, który pracuje nad projektem. Szczerze przyznaje, że wcześniej niż rozdawaniem komputerów należałoby się zająć założeniem dostępu do internetu tam, gdzie go nie ma. Czyli w niektórych szkołach, bibliotekach, nie mówiąc już o domach.
Komputery byłyby kupowane dopiero w drugim etapie. I to niekoniecznie laptopy. "W zależności od indywidualnej sytuacji może to być laptop, tablet albo komputer stacjonarny. Chcemy, by w efekcie uczeń mógł obsługiwać przez internet konto bankowe, a także wziąć udział w wyborach" - mówi Stanowski.
Ale dodaje, że lepiej byłoby, gdyby gminy same walczyły o pieniądze w ramach unijnych funduszy. Jeśli się postarają, zdążą przed inauguracją roku szkolnego.
Samorządy odpowiadają na to, że obiecywanie laptopów okazało się zawracaniem głowy. "Tylko nielicznym gminom udaje się spełnić warunki i otrzymać unijną kasę" - odpowiada wójt Olszewski.