1. Wystawianie do wiatru. Przykład: dziennikarz dowiaduje się, że minister przygotowuje ciekawy raport. Rozpoczyna więc zabiegi, by dokument otrzymać. Polityk obiecuje, że da go dziennikarzowi za tydzień. Po tygodniu dziennikarz zgłasza się, lecz słyszy, że raport dostaną wszyscy dziennikarze jednocześnie na konferencji prasowej. Ok - myśli dziennikarz - jak wszyscy, to wszyscy. Ale okazuje się, że jednak minister od zasady uczynił wyjątek i dwie redakcje publikują raport wcześniej. Ja bym nawet zrozumiała, że raport dostanie ani nie ten, kto się pierwszy zgłosił, ani nawet nie wszyscy równocześnie, a tylko ten, kogo minister najbardziej lubi. Tylko po były te obiecanki?

Reklama

2. Polityk zgadza się na wywiad, a gdy rozmowa idzie nie po jego myśli oświadcza, że wywiadu jednak nie będzie, bo np. jego zdaniem "dziennikarz jest nieprzygotowany". Inna wersja tego samego problemu: polityk otrzymuje wywiad do autoryzacji i wtedy widzi, że źle wypadł. Zabrania publikacji, nie odbiera telefonów, nie odpisuje na maile.

3. Polityk dowiaduje się, że jakaś informacja zostanie przedstawiona w innym świetle, niż by sobie tego życzył. Próbuje wszelkimi metodami wpłynąć na zmianę tekstu. Gdy okazuje się to niemożliwe, obraża się i rzuca inwektywami. Od tego gorszy jest jednak punkt...

4...czyli wygodna formułka: "nie udzielamy komentarza". To ostatnio prawdziwa plaga, szczególnie w ministerstwach. Uważam, że instytucje, czy osoby działające w sferze publicznej powinny mieć zakaz odmawiania prasie informacji.

Do tej antylisty zapewne każdy dziennikarz mógłby dopisać własne punkty. Sprawy, o których mało kto wie (wyjątkiem jest wywiad Kiszczaka, który zerwał mikrofony, bo nie podobały mu się pytania Rymanowskiego). Dlaczego więc nie warto, by decydenci tak robili? Choćby z jednego powodu: czy tak potraktowany dziennikarz i jego redakcja mogą mieć o tym polityku dobre zdanie?