Piątek, godzina 15. Rządowym Tu-154 na szczyt NATO lecą razem prezydent oraz szefowie MSZ Radosław Sikorski i MON Bogdan Klich. W głównej salonce siedzi jeszcze szef BBN Aleksander Szczygło. Rozmawiają. Miła atmosfera, choć jak zwykle w towarzystwie szefa MSZ prezydent jest lekko usztywniony. W pewnym momencie Sikorski zmienia ton na poważny. "Panie prezydencie, z upoważnienia prezesa Rady Ministrów przekazuję panu stanowisko rządu. Życzymy sobie, żeby pan prezydent nie uzgadniał dzisiaj nazwiska sekretarza generalnego NATO" - miał powiedzieć Sikorski. Tak pamięta to on i Klich. Szczygło i sam prezydent twierdzą, że nie pamiętają, co mówił Sikorski. "Trudno to nazwać przekazaniem stanowiska rządu" - twierdzi tylko szef BBN.
>>> Wojna polsko-polska na szczycie NATO
Piątek, godzina 18, Baden Baden. Prezydent i ministrowie rządu Donalda Tuska rozdzielają się. Osobne spotkania mają szefowie dyplomacji, osobne resortów obrony. W głównej sali spotykają się przywódcy. Robocza kolacja w opinii kanclerz Niemiec Angeli Merkel ma przynieść decyzję w sprawie wyboru Andresa Fogha Rasmussena na nowego szefa NATO. Wszyscy są przekonani, że jedyny realny opór stawiają Turcy. Tuż przed kolacją Barack Obama prosi na kilka minut rozmowy prezydenta Turcji Abdullaha Gula.
Godzina 18.30. Jako pierwszy głos zabiera sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer. Potem gospodarze szczytu: kanclerz Merkel i prezydent Nicolas Sarkozy. Po nich debiutujący w tym gronie Obama. Wszyscy mówią, jak ważne jest porozumienie i jeden silny głos Sojuszu w 60. rocznicę jego istnienia. Scheffer prosi o głos kolejnych przywódców. Najpierw premiera Wielkiej Brytanii Gordona Browna. Potem prezydenta Kaczyńskiego. To pierwszy przywódca, który wcześniej nie popierał oficjalnie Duńczyka. I miał szansę nie złożyć jasnej deklaracji personalnej, a tylko ogólnie powiedzieć o planach NATO na przyszłość. Prezydent wygłasza jednak deklarację, że Rasmussen będzie dobrym szefem NATO. Te słowa zaskoczyły wielu. Obamę, Merkel i Sarkozy’ego - pozytywnie. Przywódcy Węgier czy Słowacji mieli być rozczarowani. Ich przedstawiciele mówili potem Sikorskiemu, że w takiej sytuacji nie mogli już wystąpić przeciw Duńczykowi. "A można było powiedzieć, że Polska potrzebuje więcej czasu na podjęcie decyzji" - podpowiadał minister Klich.
Ostatecznie niespodzianki nie ma. Przeciw kandydaturze Duńczyka nadal jest Turcja. Ale tylko ona. Zachowanie prezydenta Kaczyńskiego dziwi rządowych członków polskiej delegacji. Ale nikt jeszcze wówczas nie mówi o złamaniu instrukcji. Sikorski i Klich opuszczają dom zdrojowy w Baden Baden, nie czekając na prezydenta Kaczyńskiego. Ten opuszcza miejsce obrad w tym samym czasie co Obama. Nie widać po nim zmęczenia, które w niedzielę stanie się kluczowym tematem.
Piątek, tuż po północy. Prezydent Kaczyński uważa, że sprzeciw Turcji oznacza nową sytuację, na której można by coś ugrać. Prosi więc o spotkanie szefów MON i MSZ. Klich nie odbiera telefonu. Sikorski przychodzi do prezydenckiego apartamentu. Rozmowa nie jest miła. Szybko wychodzi, nie chcąc rozmawiać o szczegółach.
Lech Kaczyński chce się skontaktować z premierem. Ale Donald Tusk w willi na ul. Parkowej nie podnosi słuchawki. Prezydent prosi więc oficerów ze swojej ochrony, by skontaktowali się z BOR-owcami pilnującymi Tuska. Bezskutecznie. W końcu dodzwania się do szefa KPRM Tomasza Arabskiego. Ten obiecuje pomoc. Ale do kontaktu nie dochodzi. Inni ministrowie Tuska nie odbierają telefonu.
>>> Prezydent poparł Duńczyka. Wbrew rządowi
Sobota, godzina 10, Strasburg. Minister Szczygło wreszcie oficjalnie potwierdza, że w piątek prezydent poparł Rasmussena. Tłumaczy, że nie miał żadnych innych instrukcji od rządu, a sam duński premier powiedział Kaczyńskiemu, że Donald Tusk w rozmowie telefonicznej go poparł. Przedstawiciele rządu zapewniają, że to nieprawda. "Trzeba to wyjaśnić, bo czy to możliwe, żeby sekretarz generalny był kłamczuszkiem?" - zastanawia się w niedzielę w programie "Kawa na ławę" poseł Tadeusz Cymański z PiS.
Godzina 11. Wybucha bomba, bo minister Klich mówi, że prezydent złamał instrukcje rządu. Chwilę później jeszcze mocniej mówi w Warszawie sam premier.