Wiadomo już, co posłowie zrobili z 64 mln zł, które od początku kadencji do końca zeszłego roku otrzymali na prowadzenie biur poselskich - pisze "Rzeczpospolita", które przyjrzała się finansom parlamentarzystów.

Reklama

>>> Milion więcej na kampanię do Brukseli

Przeciętny poseł wydał w pierwszych 14 miesiącach kadencji ok. 50 tys. zł na pensje pracowników. Wyjątkami są Jarosław Kaczyński i Julia Pitera. Prezes PiS na wypłaty wydał ponad 115 tys. zł, czyli średnio 8,2 tys. zł miesięcznie, a minister do walki z korupcją 111 tys. zł, czyli blisko 8 tys. zł miesięcznie.

Ich przeciwieństwem jest Elżbieta Kruk (PiS), która na etatowe wynagrodzenia nie wydała ani grosza. Nie oznacza to, że nie ma współpracowników. Ze sprawozdania wynika, że zatrudnia ich po prostu na umowy-zlecenia. Wydała na ten cel 72,6 tys. zł, co czyni ją w tej kategorii rekordzistką.

Krzysztof Lisek i Zbigniew Ziobro mogą sobie uścisnąć prawice, bo obaj mają rekordowe rachunki telefoniczne. Lisek, który jest szefem sejmowej komisji spraw zagranicznych, za rozmowy telefoniczne musiał zapłacić 33,6 tys. zł, czyli średni rachunek miesięczny rzędu 2,4 tys. zł. To przez częste wyjazdy zagraniczne i wysokie koszty roamingu.

Z kolei biuro poselskie byłego ministra sprawiedliwości wydało na telefony niewiele mniej, bo 32 tys. zł. Już wcześniej Ziobro wyjaśniał, że nie wynika to z jego prywatnych rozmów, ale z dużej aktywności biura, które oddzwania do wyborców.