Siedziba polskiej Libertas w Alejach Ujazdowskich. Drugie piętro kamienicy mocno nadszarpniętej zębem czasu. Lokal numer trzy, drzwi na lewo. Za nimi mieszkanie przerobione na partyjną siedzibę. W środku same znajome twarze. W Libertas pracują ludzie, którzy jeszcze jesienią 2007 roku zajmowali sejmowe biura Ligi Polskich Rodzin. "Wróciliśmy" - mówi z uśmiechem jeden z pracowników. Dziś już nie LPR, ale Libertas.

Reklama

>>>Goryl Giertycha trzyma finanse Libertas

Oczywiście, Liga formalnie nadal istnieje. Widać to na listach wyborczych Libertas. W Gdańsku ośmiu z 10 kandydatów należy do LPR. W Krakowie zza pleców Wojciecha Wierzejskiego, człowieka numer 2 w dawnej Lidze, wystartuje aż sześciu "ligowców". Członkowie Ligi stanowią też połowę katowickiej listy, którą otwiera Piotr Ślusarczyk. To on z Wierzejskim i Danielem Pawłowcem tworzą polityczne trio wykonawców woli Romana Giertycha. Sprawdzili się w wielu bojach. Giertych wybrał ich z grona wielu pretendentów. Od zawsze byli w Młodzieży Wszechpolskiej, a potem w LPR.

>>>Szef Libertas: Z Rydzykiem się nie spotkam

Czym różni się LPR 2.0, czyli Libertas, od LPR rocznika 2007? Tym, że szefem nie jest Giertych. Przynajmniej na razie, bo Libertas prezesa w ogóle nie ma. I oczywiście tylko formalnie. Bo nikt nie ma wątpliwości, że to on tam rządzi. Mówi polityk związany z Libertas: "Ale nie z tylnego siedzenia, to raczej zdalne sterowanie".

Inne różnice? "Nie ma w partii ludzi takich jak Robert Strąk czy Andrzej Fedorowicz, tylko młodzi" - mówi nam jeden z "dorosłych" wszechpolaków. A startujący w eurowyborach Anna Sobecka i Ryszard Bender? - pytamy. "To inwestycja w próg wyborczy" - śmieje się nasz rozmówca. Z kolei lider łódzkiej listy Libertas, czyliBolesław Borysiuk z Partii Regionów, to nie inwestycja, a zapłata. Prywatnie to ojciec Tomasza, członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. To dzięki koalicji dawnych nominatów Samoobrony LPR przejęła władzę w TVP. Dziś ta kontrola może służyć interesom Libertas. Na czas kampanii wyborczej - bezcenne.

"Co nas nie zabije, to nas wzmocni" - tak jeden z polityków LPR mówi o powrocie do wielkiej polityki. Przyznaje, że od razu po klęsce wyborczej Giertych zaczął snuć dalekosiężne plany powrotu. "Ale tak się wszystko ułożyło, że okazja natrafiła się wcześniej, niż przypuszczaliśmy" - opowiada.

Reklama

Tą okazją był pomysł Ganleya: stworzyć paneuropejską partię, która mówi "nie" traktatowi lizbońskiemu i wzrostowi brukselskiej demokracji. Giertych zwietrzył szansę. Zawalczył o telewizję publiczną. A gdy już ją kontrolował przez Piotra Farfała, przekonał Irlandczyka, by połączyć siły. "Kiedyś było słynne hasło <Nasz prezydent, wasz premier>, a teraz <Nasi ludzie, wasze pieniądze> - śmieje się nasz rozmówca z Libertas.

W miniony wtorek Ganley gościł w Warszawie. Do siedziby partii przyszło wielu dziennikarzy. "Same kłopoty tylko z tymi jego przyjazdami, niech daje kasę i już" - utyskiwał jeden z działaczy. Podpytujemy o pieniądze. "Ja nic nie wiem" - broni się i zmienia temat. Pieniądze Ganleya to tabu w polskiej Libertas. Ale bez nich pewnie nic by się nie udało. Bo skoro w sondażach LPR ma między 3 a 4 proc,. a Libertas wciąż zero, trudno znaleźć inne argumenty za połączeniem sił niż finansowe.

Zdaniem naszego rozmówcy z Libertas obecna sytuacja do złudzenia przypomina 2001 rok. Wówczas w ciągu kilku tygodni powstała LPR. Do budowania list i struktur wziął się Giertych. Protektorem partii był o. Tadeusz Rydzyk. Z czasem okazało się, że ambitny polityk przechytrzył dyrektora Radia Maryja. Przejął całą partię i uniezależnił się od szefa rozgłośni. Ten ogłosił, że składa LPR na katafalku. Mówi polityk doskonale znający Giertycha: "Ale Liga nie upadła przez Rydzyka, a dlatego że Roman popełnił wiele błędów. Tyle że on na nich się uczy i jeśli tworzy nową wersję LPR, to dlatego że sam przeszedł polityczny lifting".