"Mam do dziś kartkę z wyliczeniami pani Gilowskiej. Trzymam ją za słowo" - powiedział Giertych późnym wieczorem, kiedy komentował w TVN24 informację o powrocie byłej wicepremier na stanowisko ministra finansów. Chodzi o obniżenie składek na ubezpieczenia zdrowotne i społeczne, które proponowała Gilowska, zanim odeszła. Ta reforma, według Giertycha i wspomnianej pamiątkowej kartki, miałaby umożliwić podniesienie płac nauczycielom. Ale rząd wycofał się we wtorek z obniżek. To rozsierdziło ministra edukacji. A przynajmniej miało to tak wyglądać.
Giertych natychmiast zwołał konferencję prasową. Ostro skomentował decyzję rządu. I zagroził, że LPR wyjdzie z rządu, a on zrezygnuje z posady ministra i wicepremiera, jeżeli w budżecie tak czy siak nie zostaną zagwarantowane 7-proc. podwyżki dla nauczycieli. Według jego wyliczeń, potrzeba na to 1 miliarda 660 mln zł. Według raportu OECD, organizacji zrzeszającej 30 rozwiniętych państw, Polska ma wśród nich najgorzej opłacanych nauczycieli.
Ale kilka godzin później, kiedy z pokładu samolotu lecącego do USA premier zapowiedział, że Gilowska wraca, Giertych przyznał w tej samej TVN24, że wiedział o tym... od rana. Mówił o tym zresztą już wcześniej. Czyli w świetle jego wiary w moc nowej - starej wicepremier demonstracyjne zapowiedzi opuszczenia koalicji przez LPR były... zupełnie niepotrzebne. No, chyba że Zycie Gilowskiej nie uda się przeforsować własnej propozycji.