Można by sądzić, że chcąc zneutralizować potencjalnych rozłamowców, spróbują znaleźć kogoś, kto ma wyraziste narodowo-katolickie poglądy. Zrobili odwrotnie. "Mamy nową twarz, która pomoże nam pozyskać centrum" - cieszy się bliski współpracownik premiera.

Zalewski ma wiele cech, które mogą odstręczać twardych prawicowców. Był posłem Unii Demokratycznej. W 1993 roku przyczynił się jako parlamentarzysta do złagodzenia ustawy antyaborcyjnej, a parę miesięcy temu głosował jako jeden z dwójki posłów PiS przeciw przystępowaniu do prac nad antyaborcyjnymi poprawkami do konstytucji. Równocześnie Zalewski nie jest też typowym "żołnierzem" Kaczyńskich. Nie przeszedł przez Porozumienie Centrum, przez lata trzymał się Kazimierza Ujazdowskiego lekko zdystansowanego wobec PiS-owskiej linii.

Paradoksalnie Paweł Zalewski (rocznik 1964) jest w polityce od lat, tyle że działał w niej tak, jakby jedną nogę miał zanurzoną w morzu, a druga pozostawała na suchym lądzie. Podczas studiów historycznych działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Pisał dla NZS projekt ustawy o szkolnictwie wyższym i negocjował ją z komunistycznymi władzami. Był wówczas zagorzałym piłsudczykiem, dosłownie zakochanym w postaci przedwojennego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka. Swoim kolegom ze studiów powtarzał, że bycie szefem MZS w wolnej Polsce to jego marzenie. To akurat bracia Kaczyńscy na razie mu uniemożliwili.

Do Sejmu wszedł w 1991 roku z listy Unii Demokratycznej. Ale związany wówczas z Aleksandrem Hallem, wystąpił wraz z nim z UD po roku, tworząc elitarną Partię Konserwatywną. To właśnie wtedy z Hallem i kilkoma innymi kolegami forsował skutecznie poprawkę do antyaborcyjnego prawa wprowadzającą wyjątki i niekaralność kobiet. W rok później startując ze wspólnej listy centroprawicowej drobnicy z ZChN-em poniósł porażkę. Dalsza droga to kanapowe ugrupowania: Partia Konserwatywna i Koalicja Konserwatywna. Wreszcie - Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe, które stanowiło liberalną nogę AWS.

Był klasycznym weteranem prawicowych rozłamów. Tyle że równocześnie miał wątpliwości, czy się z polityki nie wycofać. Poza niewiarą w przyszłość kanapowej polityki koledzy z SKL wypominają mu cechy utrudniające karierę. Na tasiemcowe przemowy reagował wielkopańskim znudzeniem, a kolegom z chłopskiego odłamu Stronnictwa opowiadał chętnie o ziemiańskim pochodzeniu swojej rodziny, co ich skutecznie zrażało.

Równocześnie przez lata prowadził firmę consultingową. Przeszedł za Ujazdowskim do PiS, ale nie był tam czynny. Swój dystans przełamał, startując w 2004 roku - bezskutecznie - do Parlamentu Europejskiego. W rok później został posłem do Sejmu. Jako szef komisji spraw zagranicznych odznaczał się nie tylko aktywnością, ale i taktem. Swobodnie poruszał się po europejskich salonach. "Robił dobre wrażenie na politykach z innych krajów nie tylko dzięki znajomości języków" - mówi o nim europoseł prawicy. Nic dziwnego, że po dymisji Stefana Mellera wymieniano go jako kandydata na szefa MSZ. Zablokował go podobno prezydent Kaczyński - uznając, że zbyt mocno optuje za zbliżeniem do Niemiec.

Na scenie krajowej umiał bronić lojalnie polityki rządu, ale tak, aby nie urazić opozycji i mediów. Może teraz nadszedł czas postaci, którą chwalił nawet sam Donald Tusk. Kaczyńscy uznali najwyraźniej, że to ryzyko się opłaca, zwłaszcza skoro równocześnie mają szansę na nowy kompromis z Radiem Maryja.