Zbyszek musi być temperowany przez braci, bo jest jeszcze zbyt niecierpliwy - tłumaczy polityk PiS.
"Zbigniew Ziobro powinien wyciągnąć wnioski z tego doświadczenia" - stwierdził wczoraj Jarosław Kaczyński, komentując słynne już słowa ministra sprawiedliwości o doktorze Mirosławie G., kardiochirurgu z warszawskiego szpitala MSWiA. "Ministra poniósł temperament" - mówił dzień wcześniej na ten sam temat prezydent.
"Ta krytyka to na razie ostrzeżenie dla ministra, choć jeszcze nie oznaka niełaski" - twierdzą politycy PiS.
Krytyka ze strony prezydenta i premiera dotyczy wypowiedzi ministra sprawiedliwości po zatrzymaniu dr. Mirosława G. przez Centralne Biuro Antykorupcyjne za przyjmowanie łapówek. Na konferencji prasowej Ziobro dowodził, że G. mógł zabijać pacjentów, od których nie dostał pieniędzy. Przekonywał, że jeden taki zarzut jest mocno udokumentowany: "Nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie" - mówił wówczas minister.
Sąd nie podzielił tej opinii i wypuścił G. z aresztu. "W tym przypadku Zbigniewa Ziobrę poniósł temperament, przynajmniej na tym etapie śledztwa" - stwierdził w wywiadzie dla "Wprost" prezydent. Zaraz jednak wziął ministra w obronę. "Znam go dobrze i wiem, że to typ ideowca, a nie cynika i dlatego jestem przekonany, że święcie wierzył w słowa, które wypowiadał" - podkreślił.
O słowa brata zagadnięto wczoraj premiera w "Sygnałach Dnia". Jarosław Kaczyński nawiązał wówczas do obrony kardiochirurga, jakiej podjęły się niektóre media. "Czasem jedno słowo za dużo powoduje, że kogoś bardzo - jak się wydaje - złego, można bronić i wręcz czynić z niego przedmiot swoistego kultu" - powiedział szef rządu.
Po słowach Kaczyńskich wśród polityków ożyła dyskusja, czy krytyka oznacza pogorszenie pozycji Ziobry. "To raczej takie ojcowskie napomnienie" - komentuje jeden ze współpracowników prezydenta. Jego zdaniem już nawet przeciwnicy Ziobry w PiS powoli godzą się z tym, że w przyszłości jego pozycja w partii będzie coraz silniejsza. "Ale pycha go poniosła i w sprawie doktora G., i w kilku innych" - podkreśla inny polityk.
Jesienią 2005 roku Ziobro był zaliczany do grona kandydatów na fotel premiera. Był też wymieniany jako kandydat na prezydenta w wyborach 2010 roku. Bo choć oficjalnie Ziobro zaprzecza, by miał aż tak wygórowane ambicje, znający go politycy wiedzą swoje. "To oczywiste, że chciałby w przyszłości rządzić, nie tylko resortem" - komentuje kolega partyjny Ziobry.
Sam minister wiele razy zapewniał, że "nie myśli ani nawet nie marzy" o takich zaszczytach jak np. prezydentura. "Chciałbym się spełnić jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny, skończyć dzieło reformy, które rozpocząłem. To najlepsze miejsce, w jakim mogłem się znaleźć" - powtarzał parokrotnie.
Ale polityk z Krakowa konsekwentnie buduje swoją pozycję. Stara się o awanse dla swoich współpracowników. Wie też, jak zapewniać sobie poparcie twórców PiS. Dobrze świadczy o tym sytuacja z 10 marca 2007 r. Dwa dni później wchodziła w życie ustawa o sądach 24-godzinnych.
Minister Ziobro zaplanował specjalną konferencję prasową na niedzielę. Dzień wcześniej zadzwonił do Jarosława Kaczyńskiego. "Chciałbym, żeby to pan to ogłosił, bo to nie mój sukces, a całego rządu i PiS" - powiedział premierowi. Kaczyński się jednak nie zgodził. Ziobro podziękował za zaufanie i potem brylował na konferencji prasowej. Przez dwa kolejne dni był bohaterem wszystkich mediów.