Rząd podzielony w sprawie umowy z Gazpromem. Wicepremier naciska by ją podpisać, premier zwleka

W Świnoujściu prace przygotowawcze do budowy terminalu na gaz skroplony LNG trwają od kilku miesięcy. 5 sierpnia do akcji ruszą maszyny i zacznie się pierwszy etap budowy. Za 815 mln zł ma powstać falochron, który będzie zabezpieczał gazoport. Inwestycja ma być skończona za 4 lata.

Reklama

Wtedy będziemy sprowadzać gaz z Kataru. Początkowo ma to być 5 mld metrów sześciennych, później ilość ma rosnąć. Podpisanie umowy z Katarczykami w ubiegłym roku rząd Donalda Tuska przedstawiał jako sukces – początek uniezależnienia się od dostaw z Rosji.

Ale w tym samym czasie wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak negocjował nową umowę gazową z Rosją. Celem było zwiększenie dostaw, ponieważ co roku grozi nam deficyt tego paliwa. Pawlak poszedł jednak dalej. Zaproponował wydłużenie obowiązującej do 2022 r. umowy o 15 lat przy jednoczesnym zwiększeniu ilości importu z 7,4 mld m. sześć. do 10,4 mld.



- Realizacja tych dwóch kontraktów spowoduje, że za pięć lat Polska zostanie z kilkoma miliardami gazu, z którym nie będziemy wiedzieli, co zrobić – mówi Janusz Kowalski, ekspert rynku paliwowego, były członek zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego przy prezydencie Lechu Kaczyńskim.

Z takim stanowiskiem nie zgadza się Ministersto Gospodarki. W przysłanej wczoraj do DGP informacji, podaje, że “wielkości importu gazu – zgodnie z umową gazową – są na stałym poziomie począwszy od 2012 r. Zatem spodziewane rosnące zapotrzebowanie na gaz w kraju będzie pokrywane w przyszłości z kierunków alternatywnych wobec wschodniego, tj. przez interkonektory na granicy z Niemcami i Czechami, a także poprzez import skroplonego gazu przez terminal LNG w Świnoujściu.”

Reklama

Ale liczby są nieubłagane. Według danych resortu gospodarki w 2015 r. Polska będzie potrzebować 15,4 mld m. sześć. gazu. Jeśli ponad 10 mld sprowadzimy z Rosji, 5 mld z Kataru, a sami wydobędziemy (nie wliczając w to poszukiwanego gazu łupkowego) około 4 mld, to nadwyżkę widać gołym okiem.



Dlatego ekserci z powołanego w 2008 r. przez Tuska zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego odradzali podpisywanie umowy w kształcie proponowanym przez Pawlaka. Proponowali wynegocjowie z Rosjanami zwiększenie dostaw tylko do 2014 – 2015 r. Mówili, że do negocjowania długo terminowej umowy z Gazpromem należy przystąpić, gdy przestanie on być monopolistą na polskim rynku.

Ta rozbieżność była jednym z powodów konfliktu wicepremiera i sekretarza zespołu Macieja Woźniaka. To on właśnie został uznany za osobę, która storpedowała podpisanie umowy jesienią zeszłego roku.

Od tego czasu premier zwleka z podpisaniem, a wicepremier naciska, by to zrobić. Szef rządu wie, że jeśli podpisze umowę w obecnym kształcie, opozycja nie zostawi na nim suchej nitki.

Tusk miał w ręku poważną broń, bo kształt umowy kwestionowała Komisja Europejska. Nie zgadzała się, by jedynym dysponentem gazociągu jamalskiego w Polsce był Gazprom. KE domagała się umożliwienia sprzedaży tą drogą gazu przez inne podmioty. Ale problem zniknął, bo szef dyplomacji Radosław Sikorski zdradził we wtorek, że KE nie będzie kwestionować umowy.



Ale Pawlak też chce uniknąć ataków opozycji, więc na wtorkowym posiedzeniu rządu zaproponował, by premier i rada ministrów upoważnili ministra spraw zagranicznych do podpisania umowy.

Dlaczego nie on sam? - Bo sprawa nabrała charakteru międzynarodowego – stwierdził Pawlak. Dodał jeszcze, że rząd w tej sprawie ma jeszcze tylko trzy miesiące. Potem zabraknie gazu nie tylko dla przemysłu, ale i dla gospodarstw domowych.

Zdaniem Janusza Kowalskiego scenariusz rysowany przez Pawlaka nie jest prawdziwy. - Polska może kupić rosyjski gaz od Niemców, którzy też sprowadzają go rurą jamalską. Trzeba tylko w tej sprawie podpisać odpowiednią umowę z Berlinem – tłumaczy ekspert.

Zgodnie z obecnie obowiązującą umową z Rosją Polska może także o 10 proc. zwiększyć pobór gazu. Jeśli więc wicepremier straszy deficytem gazu to znaczy, że nie opracował planu awaryjnego, który zapewniałby nam bezpieczeństwo w sytuacji, gdy nowej umowy nie będzie.