To nie fundamentalne błędy, ale zazwyczaj popadnięcie w śmieszność powoduje, że traci się władzę. Porażka to przekroczenie linii – którą można nazwać słowami z młodzieżowej gwary: granicą obciachu. Tak działo się w naszej najnowszej historii politycznej kilkakrotnie.
Kolejne ekipy przejmowały rządy pełne zapału i determinacji, zaczynały gospodarzyć, lecz nagle przychodził moment, kiedy sprawnie działająca maszyna się zacinała. I za każdym razem rządzący nie rozumieli, co się dzieje, bo przecież ich sposób uprawiania polityki nie uległ zmianie. Nagle okazywało się, że słowa, które jeszcze miesiąc czy dwa wcześniej przykuwały uwagę, teraz irytują. Mało tego – stają się powodem do drwin.
– Polityk powinien się cieszyć, dopóki go krytykują, a martwić się, gdy zaczynają się śmiać – przekonuje politolog Jacek Chwedoruk. Bo wówczas zaczyna się droga do wyborczej klęski. – Istnieje coś takiego jak znudzenie postacią na bardzo eksponowanym stanowisku. Dwa spektakularne przykłady to Leszek Miller i Jerzy Buzek. Chyba teraz zjawisko to zaczyna dotykać Donalda Tuska – dodaje prof. Antoni Dudek.
Jak wygląda proces dochodzenia do granicy obciachu i jej przekraczania? Dlaczego ludzie, którzy wykazują się wielkim społecznym wyczuciem, wygrywając wybory, już kilka lat później mają problem ze zrozumieniem, o co chodzi tym samym wyborcom, gdy ci zaczynają mówić, że są rozczarowani?
Faza 1: zdziwienie
Zaczyna się niedługo po wyborach, od tego, co nieuniknione – od weryfikacji obietnic. Politycy – jeśli jakimś cudem nie wiedzieli tego wcześniej – przekonują się, ile z tego, co zapowiadali, faktycznie mogą zrealizować. Dowiadują się też, że trudno przeprowadzić zapowiadane reformy, gdy cały czas trzeba się użerać z problemami codzienności. Z kolei wyborca dostrzega, że wybrani albo nie robią tego, co zapowiadali, albo prezentują się inaczej.
Dla sympatyków AWS wstrząsem okazały się wewnętrzne waśnie w tym zlepku kilkunastu formacji, który wygrał wybory pod hasłem udanego zjednoczenia prawicy. – Jerzy Buzek przyjeżdżał do Sejmu i nie wiedział, jaką będzie miał większość, ilu posłów zostanie na sali, a ilu ucieknie do toalety – relacjonuje ówczesny poseł opozycyjnego SLD Marek Wikiński. Doszło do tego, że w styczniu 1998 r. premier w oficjalnym piśmie przypominał nie tylko członkom sejmowego klubu AWS, lecz także samego rządu, że mają obowiązek wspierać stanowisko Rady Ministrów.
Kadencję później, gdy władze przejęło SLD, poważnym zgrzytem było oddanie – w zamian za poparcie rządu – stanowiska wicemarszałka Sejmu Andrzejowi Lepperowi. Kolejnym – jak się okazało, bezprawne zatrzymanie przez UOP szefa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego. Do tego lewica, której zależało na poparciu Kościoła w referendum unijnym, odłożyła na bok kwestie światopoglądowe. – Rozchodzenie się nastrojów społecznych z kierunkiem ewolucji partii doskonale widać na przykładzie SLD: ta partia wyraźnie skręcała w prawo, podczas gdy wyborcy oczekiwali od niej czegoś zupełnie innego – wskazuje Jacek Chwedoruk.
Efektem zdziwienia nie jest natychmiastowe odwrócenie się wszystkich wyborców, swoją partię powoli porzucają poszczególne środowiska. Ale już to powoduje, że społeczeństwo zaczyna inaczej patrzeć na władzę.
Faza 2: zmęczenie
Polityków dopada rutyna rządzenia, bo okazuje się, że zamiast realizować śmiałe wizje, muszą rozwiązywać bieżące problemy. Radzą sobie z nimi lepiej lub gorzej, ale wyborcom przestaje to wystarczać. I wtedy każde ugrupowanie staje przed testem ze skuteczności sprawowania władzy.
Dla AWS chrztem ogniowym okazało się wejście w życie czterech wielkich reform w styczniu 1999 r. przesłonięte przez nagłaśniane przez media przypadki dotyczące kłopotów ze służbą zdrowia oraz rolnicze protesty – wywołane spadkiem cen wieprzowiny, które rozlały się na cały kraj. Jedyną reakcją AWS były zmiany w rządzie. Z kolei dla SLD poważnym bólem głowy stał się ciąg wpadek – na czele z aferą Rywina. Do tego lewica doszła do władzy w warunkach ostrego spowolnienia gospodarczego. Rok po wyborach rząd szukający wyjścia ze złej sytuacji zaczął rozważać obniżkę CIT z 27 do 19 proc., do czego doszło w 2004 r. – Kwestie gospodarcze były wtedy najważniejsze, ale obniżenie podatków dla firm w odbiorze części elektoratu zostało uznane za obniżenie podatku dla najbogatszych – mówi Wikiński. A dla PO taką miną okazała się sprawa ACTA. – PO bardzo szybko przeszła proces starzenia się jako formacja, co było widać w przypadku zachowania wobec tej międzynarodowej umowy, które było sprzeciwem wobec części młodych ludzi, którzy nawet nie myślą o polityce – mówi prof. Andrzej Rychard.
Jednak oprócz kłopotów z rządzeniem pojawia się kolejne zjawisko. Nawet jeśli rząd radzi sobie z problemami, ich rozwiązanie przyjmowane jest do wiadomości, ale oczekiwania rosną. – Tempo życiu nadaje dziś ekonomia, zwłaszcza ekonomia krótkoterminowa. Menedżer ma się wykazać jak największym zyskiem w jak najkrótszym czasie przy jak najmniejszym koszcie, to się przenosi na politykę – tłumaczy Jacek Chwedoruk.
Jak zauważa wiceszefowa klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska, tak było w przypadku Euro 2012. – Piłkarskie mistrzostwa Europy były sukcesem, a także związane z nimi otwarcie autostrady A2 do Warszawy. Nawet osoby nieruszające się z Warszawy brały rodzinę, by przejechać się tą drogą – mówi posłanka. Ale Euro minęło, do autostrady wszyscy się przyzwyczaili i teraz czekają na to, kiedy zostanie dokończona. Podobnie z innymi sprawami. To, co rządząca partia zrobiła, przestaje wystarczać. – Na rynku politycznym gusty publiczności bardzo szybko się zmieniają. Ten rynek nieustannie potrzebuje czegoś nowego i świeżego – uważa politolog Wojciech Jabłoński.
Faza 3: odklejenie
W takiej sytuacji rządząca partia i jej lider przestają rozumieć swoich wyborców, co widać w spadkach poparcia w sondażach. Te zaś z punktu widzenia rządzących są kompletnie niezrozumiałe i wydają się przejściowe. Przecież oni robią to, co do tej pory, dlaczego tracą popularność? – PO przyzwyczaiła się do myśli, że pamięć o rządach PiS jest bezterminową polisą dającą gwarancję wygranej, ale gdy próbują po nią sięgać, okazuje się nieskuteczna – przekonuje Antoni Dudek. Z kolei PiS w 2007 r. na każdym poziomie walczył z układem, coraz częściej odkrywając jego elementy we własnych szeregach. Dla zwolenników partii było to świadectwo szlachetnej determinacji, ale dla reszty – groteska.
Na odklejanie nie pomaga rzucenie się w wir gospodarskiej pracy w całym państwie, bo okazuje się, że dla dużej części wyborców rząd nie zajmuje się tymi problemami, którymi powinien. To prowokuje władze do zachowań, po których utrata poparcia staje się jeszcze szybsza. Klasyczny przykład to działania SLD w sprawie afery Rywina. – Gdyby Miller zachował się tak bezwzględnie wobec najbliższych współpracowników, jak Tusk przy okazji afery hazardowej, może inaczej by się potoczyły losy formacji. Elektorat czekał na twarde posunięcia – mówi Marek Wikiński. W efekcie, gdy Leszek Miller zirytowany wielogodzinnym przesłuchaniem przez Zbigniewa Ziobrę na komisji śledczej, rzucił do ówczesnego posła PiS: Jest pan zerem. Jednak stracił na tym on, nie Ziobro.
– To proces zużywania się staje się szczególnie widoczny, gdy partia i jej lider nie są w stanie zaoferować żadnej nowej idei. Brak wyczucia społecznego może też wynikać z długotrwałego sprawowania władzy. Może myślą, że ich robota się broni, że nie trzeba ludzi przekonywać – zastanawia się Andrzej Rychard. To prowadzi do zmiany wizerunku partii. SLD po dwóch latach rządzenia dostało łatę partii aferalnej, AWS – rozbijaczy, UW – ugrupowania niezdecydowanego, a PiS budującego nieustanne napięcie polityczne w każdej najdrobniejszej sprawie. – PO wyczerpała swój wizerunek. Zestawienie tradycyjnego PiS i modernistycznej Platformy w oczach młodych zanika – dodaje prof. Rychard.
Rozmijanie się z elektoratem i spadek poparcia napędzają wewnętrzne problemy ugrupowań, dochodzi do frakcyjnych potyczek i zajazdów. – Wreszcie zaczyna dominować wewnętrzny chaos, który skutkuje dezintegracją partii, co jeszcze bardziej potęguje niezrozumienie u wyborców – opisuje Jacek Chwedoruk.
Finał: obciach
Dopóki partia jest krytykowana, nawet bezwzględnie, nie dzieje się nic szczególnego. Na tym także polega polityka. Problem pojawia się wtedy, gdy obywatele zaczynają się z ugrupowania śmiać – mówi Rafał Chwedoruk. Okazuje się wtedy, że polityk robi to samo, co robił, opowiada te same dowcipy, robi te same marsowe miny, ale miny nie wzbudzają już szacunku, dowcipy uśmiechu, a wszelkie działania są kwitowane wzruszeniem ramion. – Polityczna wiarygodność to nie tylko kwestia tego, co robisz, lecz także sposobu tłumaczenia się z tego, dlaczego czegoś nie możesz zrobić. Jeśli zaczynasz tłumaczyć się w sposób niewiarygodny, tracisz sympatię i szacunek – mówi jedna z osób zajmujących się politycznym PR.
W przypadku Jerzego Buzka naśmiewaliśmy się z jego urzędowego optymizmu. – Dzisiaj jest dobry dzień dla Polski – to była jego słynna kwestia. Wypowiadana w momencie wdrażania reform stała się symbolem optymistycznego wizjonerstwa i politycznej odwagi. Ale kilkanaście miesięcy później, gdy koalicja, a potem i sam AWS rozsypywały się, stawała się świadectwem oderwania od rzeczywistości. Z kolei Leszek Miller przejmował władzę jako najsilniejszy premier w młodej historii III RP, a kończył bezsilnymi słowami: Andrzej, przyjdź, proszę. W ten sposób lewicowy premier błagał lidera Samoobrony o pomoc w głosowaniu nad odrzuceniem raportu Zbigniewa Ziobry w sprawie afery Rywina (Lepper ze swoimi posłami jednak nie przyszedł). W przypadku rządów PiS nie było momentu śmieszności, partia Jarosława Kaczyńskiego przegrała wybory, dostając więcej głosów niż dwa lata wcześniej. Ale nieustanne spory z koalicjantami doprowadziły do tego, że PO całą kampanię oparła na sloganie: PiS rządzi, a Polakom wstyd.
Co prowadzi do przekroczenia granicy obciachu? – To jest często związane z ogólnymi trudnościami. Politykowi wali się na głowę wiele różnych rzeczy. Każdy indywidualny przypadek można zdiagnozować post factum, ale reguły nie można wyprowadzić – uważa Antoni Dudek. Ale jedno jest pewne: przekroczenie tej granicy to pewna droga do utraty władzy.
Pocieszenie 1
Obciach to nie tylko polska przypadłość. Jednym z najbardziej zdziwionych polityków w historii jest były węgierski premier Ferenc Gyurcsany, który na zamkniętym zebraniu partyjnym przyznał (taśma wideo została upubliczniona), że socjaliści „porządnie spieprzyli” i że żaden europejski kraj nie zrobił tylu głupot, co Węgry za ich kadencji. Trud rządzenia był w tym wypadku zbyt ciężki, aby socjaliści mogli go nieść dłużej. Deficyt budżetowy, który w 2006 r. osiągnął 10 proc. PKB, oraz porażka wyborcza były tego smutnym potwierdzeniem.
Od elektoratu i rzeczywistości odklejeni byli pod koniec swojej trzeciej kadencji laburzyści. Gordon Brown wciąż był przekonany, że uratował Wielką Brytanię przed kryzysem finansowym, ale nie byli o tym przekonani zmęczeni gospodarczym spowolnieniem wyborcy. Brown nie tylko nie odnalazł się w nowej rzeczywistości, lecz nie odnajdował się także wśród ludzi, popełniając w trakcie kampanii wyborczej gafę za gafą. 65-letnią Gillian Duffy przezwał bigotką, po czym przeprosił ją na antenie radia (zaznaczając: Jeśli coś takiego powiedziałem), a potem przy kamerach udał się posypać głowę popiołem w jej domu, co już kwalifikowało się na obciach. Chociaż pod koniec kampanii Brown zebrał się w sobie, a na ulicach Sheffield poklepywali go po ramieniu robotnicy, mówiąc: Good lad, Gordon (Jesteś porządny chłop, Gordon), to nie mogło to zapobiec wyborczej klęsce laburzystów.
Z kolei obciach dotknął także Nicolasa Sarkozy’ego i to z dwóch względów. Po pierwsze, śmieszny wydawał się kontrast między obietnicami bardziej prorynkowej Francji a rzeczywistością. Po drugie, Francuzi nienawidzą ostentacyjnego trybu życia. Jeśli ktoś nosi na piersi wysadzany kryształkami Svarowskiego wielki symbol dolara, to po angielsku mówi się na to bling. Niech o odbiorze Sarkozy’ego nad Sekwaną świadczy, co o nim mówiono: że nie tyle lubi bling, co podwójny bling, stąd przezywano go le président bling-bling. Kiedy podniósł sobie pensję, argumentował, że musi być wynagradzany za swoją pracę. Przyłapano go z zegarkiem za 50 tys. euro. Po objęciu urzędu prezydenta okazało się, że nie jest takim twardzielem. Wreszcie jego rozwód z żoną Cecylią opisywały tabloidy, czego już Francuzom było za dużo. Lokator Pałacu Elizejskiego nie musi być kryształowym człowiekiem, ale musi być mężem stanu. Obciach to wyklucza.
Pocieszenie 2
Jerzy Buzek i Leszek Miller to jednocześnie przykłady optymistyczne, pokazują, że po okresie kwarantanny można wrócić – podkreśla prof. Dudek. Ten pierwszy wrócił w wielkiej formie do polityki europejskiej, zajmując najwyższe jak dotąd stanowisko w międzynarodowych instytucjach z ramienia Polski – szefa Parlamentu Europejskiego. Jest także powszechnie szanowany jako ekspert w kwestiach energetyki. Z kolei Leszek Miller po politycznym meandrowaniu i przygodzie z Samoobroną wrócił na fotel szefa SLD. Choć sam Sojusz jest mniejszym ugrupowaniem, ma szanse na współtworzenie rządu.
Co powoduje, że powrót jest możliwy? Po pierwsze – dawne przewiny w oczach elektoratu z czasem blakną. Po drugie – paradoksalnie duży w tym udział mają następcy. Gdy Jerzy Buzek kończył kadencję, wydawało się, że taki Sejm już się nie zdarzy. Tak się wydawało, dopóki władzy nie przejął SLD. To tak jak w aforyzmie Stanisław Jerzego Leca: Sięgnąłem dna i usłyszałem pukanie od dołu.