"To ja wykończyłem caracale" – te słowa dr. Wacława Berczyńskiego, przewodniczącego podkomisji smoleńskiej, wypowiedziane w wywiadzie udzielonym DGP przed świętami, wywołały olbrzymie poruszenie w mediach i doczekały się szybkiej reakcji resortu obrony.
"Rezygnacja z kontraktu na śmigłowce Caracal nastąpiła na skutek niewywiązania się z zobowiązań offsetowych przez stronę francuską. Procedura offsetowa w postępowaniu na dostawę śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP realizowana była przez ministra właściwego do spraw gospodarki (aktualnie Ministra Rozwoju i Finansów). Minister Gospodarki Zarządzeniem z dnia 22 grudnia 2014 r. powołał Zespół do zbadania ofert offsetowych oraz przeprowadzenia negocjacji w celu zawarcia umowy offsetowej związanej z dostawą śmigłowców dla SZ RP" – napisała w oświadczeniu mjr Anna Pęzioł-Wójtowicz, rzeczniczka MON. Dalej wyjaśnia, że "wypowiedź dr. Wacława Berczyńskiego nie ma żadnego związku z prowadzonymi i zakończonymi negocjacjami umowy offsetowej ws. kontraktu na zakup śmigłowców Caracal. Pan Wacław Berczyński nie był członkiem Zespołu do zbadania ofert offsetowych oraz przeprowadzenia negocjacji w celu zawarcia umowy offsetowej, nie wypowiadał się na ten temat, nie informował ministra obrony narodowej o swoim stanowisku i nie miał żadnych podstaw do wpływania na kształtowanie się decyzji Ministerstwa Rozwoju i Finansów".

Winny czy nie...

Reklama
I faktycznie prawdą jest, że Wacław Berczyński nie był członkiem zespołu offsetowego i zapewne nie miał możliwości wpływania na ministra rozwoju. Nie zmienia to jednak faktu, że na przełomie lat 2015 i 2016 wystosował on prośbę do Inspektoratu Uzbrojenia Ministerstwa Obrony Narodowej (jednostka prowadząca postępowanie na śmigłowce), by móc zapoznać się z wyżej wspomnianą dokumentacją. Dostał odpowiedź odmowną, ponieważ nie miał wymaganego poświadczenia dostępu do informacji, a postępowanie jest w dużej części zastrzeżone – np. szczegóły ofert stanowią tajemnicę przedsiębiorstw je składających. Po pewnym czasie dr Berczyński wrócił jednak do IU już z odpowiednim upoważnieniem (najpewniej ministra obrony), które pozwalało mu na wgląd w te dokumenty.
Problem w tym, że dokumentacja trwającego prawie cztery lata postępowania liczy nieco ponad 100 tys. stron. – By zbadać takie postępowanie, zespół 10 biegłych rewidentów musiałby poświęcić temu co najmniej kilka miesięcy – mówi nasz rozmówca znający kulisy tego postępowania. Gdy Berczyński zorientował się, jak obszerna jest dokumentacja, którą miałby badać, z pomysłu całościowego sprawdzania postępowania się wycofał. Jednak w kolejnych miesiącach co jakiś czas słał pisma z prośbą o wybrane dokumenty z postępowania i otrzymywał je do wglądu. Ślad w oficjalnym przepływie dokumentów musiał zatem zostać zachowany. Rzeczniczka MON twierdzi jednak, że Berczyński "nie informował ministra obrony o swoim stanowisku". Trudno to zweryfikować, ale warto pamiętać, że w wywiadzie dla DGP przewodniczący podkomisji smoleńskiej stwierdził, że ma z ministrem Macierewiczem relację przyjacielską.

...to się ustali...

Skierowaliśmy do resortu obrony pytania, czy i na jakiej podstawie prawnej Berczyński kontaktował się z Inspektoratem Uzbrojenia. Pracownicy Oddziału Mediów odesłali nas jednak do wcześniej opublikowanego oświadczenia. E-maila z prośbą o komentarz wysłaliśmy również do dr. Berczyńskiego. Do zamknięcia tego wydania DGP odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Tymczasem we wtorek przedstawiciele PO złożyli zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Berczyńskiego. – Sprawa wymaga zbadania przez prokuraturę. Jeśli faktycznie pan Berczyński miał dostęp do dokumentacji przetargowej, to jest to sprawa naprawdę dziwna, ponieważ nie jest on etatowym pracownikiem ministerstwa, tylko osobą z zewnątrz pracującą na umowę-zlecenie – komentuje Tomasz Siemoniak, były minister obrony narodowej. – Być może wersja Berczyńskiego, że to on "wykończył" caracale, jest prawdziwa i to w fatalnym świetle stawia ministra Macierewicza i cały resort, bo podważa wiarygodność. Jest to ewidentne naruszenie zasad – dodaje polityk Platformy Obywatelskiej.

...choć losów przetargu nie zmienimy

Postępowanie na śmigłowce wielozadaniowe ogłoszono w 2012 r. Na początku miało ich być 26, później 70, wreszcie 50. Udział brało trzech wykonawców: Airbus, PZL Mielec (obecnie należący do koncernu Lockheed Martin) oraz PZL-Świdnik (Leonardo). Po kolejnych perypetiach i przekładaniu terminu ofert pod koniec 2014 r. złożono oferty odpowiednio na caracale, blackhawki i AW 149. W kwietniu 2015 r. prezydent Komorowski ogłosił, że do testów przejdzie tylko caracal. Pozostali dwaj oferenci nie spełnili wymagań formalnych. Testy wypadły pomyślnie i francuski koncern zakończył negocjacje z resortem obrony latem 2015 r. By jednak umowa była wiążąca, sukcesem musiały się zakończyć również negocjacje offsetu (zakupu technologii) pomiędzy Airbusem i Ministerstwem Gospodarki, a po zmianie nazwy – Ministerstwem Rozwoju. One w dużej mierze toczyły się już za rządu PiS, gdy ministrem obrony został Antoni Macierewicz. Negocjacje offsetowe zakończono w październiku 2016 r. niepowodzeniem i postępowanie unieważniono.
W lutym 2017 r. ogłoszono dwa nowe postępowania – na osiem sztuk śmigłowców dla sił specjalnych i cztery morskie. Bardzo optymistyczny wariant zakłada podpisanie umów pod koniec roku i pierwsze dostawy w 2018 r.