Miller za wszelką cenę chce udowodnić, że nie jest politycznym emerytem. Szuka więc miejsca gdziekolwiek, żeby pokazać swoim kolegom z Sojuszu, że może jeszcze coś zdziałać i na coś się przydać. Czuje się osobiście skrzywdzony - zresztą nie bez powodu - bo kiedy całą odpowiedzialność za to, co się stało z SLD, zrzuca się dziś tylko i wyłącznie na Millera, brzmi to cokolwiek śmiesznie i fałszywie. Nie można przecież zapominać, że sporo decyzji, które dziś obarczają konto byłego premiera, zapadało w Pałacu Prezydenckim, kiedy urzędował tam Aleksander Kwaśniewski, nie bez powodu nazywany w Sojuszu "preziem".

Leszek Miller nieprzypadkowo na miejsce swego kandydowania do Sejmu wybrał Łódź. Stamtąd przecież startuje Wojciech Olejniczak - jego były uczeń i protegowany, a dziś zdrajca. Bo pamiętajmy przecież, że to sam Miller zrobił z Olejniczaka działacza SLD: ściągnął do partii, wprowadził do swojego rządu jako ministra rolnictwa. Znał jego ojca. Łączyła ich osobista więź. I nagle ten młody człowiek, który w porównaniu ze swym niedawnym mentorem niewiele w polityce zdziałał, odwraca się do niego plecami i chce go widzieć na śmietniku historii.

Ale Miller nie uważa się za politycznego emeryta, nie chce jeszcze składać broni. Wie, że argument wieku użyty przez liderów jego byłej partii jest tu tylko pretekstem, żeby go usunąć. Że to tylko przykrywka do oczyszczania szeregów z niewygodnych ludzi. Sam przecież swego czasu tak samo postąpił z Józefem Oleksym. Powiedział mu wówczas, że przyszedł czas na młodych i zajął jego miejsce.

Po rezygnacji z członkostwa w SLD Miller szuka innych możliwości istnienia na scenie politycznej. Jego decyzja, aby startować w wyborach parlamentarnych akurat z list Samoobrony, nie wydaje się aż tak bardzo zaskakująca. Trzeba przecież pamiętać, że kiedyś to właśnie Sojusz Lewicy Demokratycznej pomógł wybrać Andrzeja Leppera na wicemarszałka Sejmu. Co więcej, jakiś czas temu w rozmowie Tomasz Nałęcz tłumaczył mi, że dla nich Lepper jest niczym Kmicic.

Jeśli Leszek Miller ma ambicje funkcjonowania w polityce, to w wyborach musi być obecny. Jego gwiazda jeszcze nie całkiem zgasła i teraz jest chyba ostatni taki moment, kiedy może grać. I stanął przed wyborem: albo będzie w grze nieczystej, albo w ogóle go w polityce nie będzie. Owszem, postawienie na Samoobronę może się okazać dla Millera politycznym samobójstwem. Ryzykuje on, że Samoobrona w ogóle nie wejdzie do Sejmu. Ale może też jeszcze sporo namieszać - przynajmniej w Łodzi.

Co więcej, swój pojedynek z Olejniczakiem może wygrać. Miller jest bowiem w Łodzi lubiany. Przede wszystkim za barwne wypowiedzi. Potrafi uwodzić wyborców językiem, sposobem bycia. Ma dużo uroku osobistego. Nawet jego szelmowska bezczelność może się wielu podobać. Ma też więcej do powiedzenia niż Olejniczak. To człowiek, który się ciągle intelektualnie rozwijał, uczył. Można mu wiele zarzucić, ale nie jest jednoznacznie złą postacią.

Z kolei dla Samoobrony Leszek Miller jest łakomym kąskiem. Jego akces oznacza dla niej same zyski. Nie dość, że ma popularną twarz, to jeszcze startuje ze swojego matecznika. Poza tym partii Leppera brakuje chętnych na listy.

Decyzji Millera nie należy traktować w kategorii śmiesznych. W polityce było wiele na pierwszy rzut oka śmiesznych posunięć, choćby przejście Ryszarda Czarneckiego do Samoobrony. Okazało się jednak, że w ogóle na tym nie stracił. Jeśli ktoś chce się zajmować polityką, musi się pozbyć emocjonalnego podejścia. Ostatecznie liczy się to, czy się zostaje w grze i czy można skutecznie uprawiać politykę.













Reklama