Szef MSWiA Władysław Stasiak oraz komendant główny policji Tadeusz Budzik wręczyli nagrody od 2 do 5 tys. zł brutto. Spośród nagrodzonych ogromna większość to 72 policjantki, które bezpośrednio brały udział w akcji na "pierwszej linii".

"Dziękuję wam za to, że tak sensownie i tak z głową potrafiliście wykonać to zadanie. To dowód nie tylko na wasz profesjonalizm, ale też przytomność umysłu" - mówił do nagradzanych policjantów minister Stasiak.

Reklama

Podczas uroczystości podkreślano, że eksmisja byłych betanek była arcytrudną operacją - siostry zajmowały klasztor od ponad dwóch lat i odmawiały jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym. W grudniu 2006 r. Stolica Apostolska wydała dekrety, na mocy których wydalono je z zakonu, ponieważ złamały ślub posłuszeństwa i zasady życia konsekrowanego. Prawowite właścicielki - zakon betanek - uzyskały nakaz eksmisji, ale problemem było jej przeprowadzenie, obawiano się fizycznego starcia lub zbiorowego samobójstwa.

Same policjantki mówiły wczoraj, że najtrudniejsze w akcji było wejście do klasztoru. "Nie wiedziałyśmy, czego mamy się spodziewać, jak zachowają się siostry. Podeszły jednak do nas pokojowo, z czasem się do nas przekonały, przestały traktować jak wrogów, a zaczęły traktować jak kobiety" - powiedziała Elżbieta Krzemińska z 15. kompanii kobiecej KSP.

Reklama

Eksmitowane byłe betanki przewieziono do trzech domów rekolekcyjnych, ale nie skorzystały one z przygotowanych dla nich tam pomieszczeń. Odjechały w nieznanym kierunku i do dziś nie wiadomo, gdzie się znajdują.



Wojciech Łaskarzewski: Policjanci dostają nagrody za przeprowadzenie eksmisji byłych betanek okupujących klasztor w Kazimierzu Dolnym. Jak ojciec ocenia tę akcję?
Ojciec Tomasz Franc
: Uczestniczyłem w tych wydarzeniach i z technicznego punktu widzenia akcja była przeprowadzona dość sprawnie, ale tylko do pewnego momentu. Wszyscy skupili się na aspekcie prawnym, zapominając o prawdziwym dramacie ludzi. Najważniejszy problem - sekty - pozostał przecież wciąż nierozwiązany. Tak nie powinno się postępować. Liczyłem, że podczas eksmisji ja oraz obecna na miejscu grupa psychologów będzie miała okazję dotrzeć do tych kobiet i umożliwić chociażby kontakt z rodzinami, które od wielu miesięcy rozpaczliwe próbują odzyskać swoje dzieci. Taki był plan, ale już po opuszczeniu przez zakonnice budynku zawiodła organizacja. W efekcie całkowicie byliśmy bezużyteczni i bezradni. Dla mnie osobiście cała ta operacja była gorzką porażką.

Dlaczego?

Nie stworzono warunków dla psychologów, którzy mogliby przeprowadzić chociażby kilkunastominutową, indywidualną, szczerą rozmowę z każdą z zakonnic. Sądzę, że takie spotkanie mogłoby bardzo dużo zmienić. Nie odizolowano także liderów. Były zakonnik Roman K. oraz przełożona Jadwiga Ligocka przecież jeszcze tego samego dnia zostali zwolnieni z prokuratury i bardzo szybko zapanowali nad swoją wspólnotą. Byłe siostry można było podzielić na mniejsze grupy i zamiast autokarów podstawić na przykład busy. W końcu zabrakło policyjnej obstawy, kiedy eksbetanki dowieziono do domów rekolekcyjnych. Tam naprawdę doszło do dramatycznych sytuacji. Kiedy rodziny próbowały zbliżyć się do córek, były odgradzane kordonem przez kobiety mające mocniejszą pozycję. Obecność funkcjonariuszy mogłaby uspokoić sytuację i powstrzymać agresję.

Jaka jest obecnie sytuacja byłych betanek?

Wciąż są rozproszone i szukają miejsca, w którym zorganizują się na nowo, i będą razem. Z relacji prasowych wiem, że planują zamieszkać gdzieś w Wielkopolsce. Zauważam pewną zmianę w ich zachowaniu. Postanowiły, wprawdzie w bardzo ograniczony i jednostronny sposób, kontaktować się ze światem zewnętrznym. Przekazują komunikaty, wykorzystując do tego część popierających je rodziców, czy - jak ostatnio - Stowarzyszenie Pomocy Eksmisyjnej, do którego się zgłosiły. Sądzę, że to tylko gra pozorów mająca ukazać je jako zagubione, skrzywdzone i niezrozumiane przez hierarchię kościelną. Możliwe, że będą teraz próbowały zjednać sobie sympatię otoczenia, aby na przykład poszerzać grupę i zarażać innych swą misją. Mam o to największe obawy. Ich uśmiechnięte miny w autokarach, kiedy opuszczały klasztor, nie były prawdziwe. Tak na serio kryła się za nimi pewnego rodzaju wzgarda wobec tych, którzy myślą nie tak jak one.

Czy ojciec widzi szansę na namówienie którejkolwiek z zakonnic na zerwanie z grupą?

Teraz to będzie bardzo trudne, ponieważ kontakt z nimi jest utrudniony, a wręcz niemożliwy. A tylko fachowe wsparcie z zewnątrz mogłoby cokolwiek zmienić. Nie zapominajmy, że - jak w każdej sekcie - one wciąż pozostają pod silnym wpływem swoich liderów. Eksmisja w Kazimierzu była ogromną szansą na uratowanie choćby części z kobiet. Niestety, z powodu błędów nic z tego nie wyszło.






Reklama

Ojciec Tomasz Franc z dominikańskiego ośrodka informacji o nowych ruchach religijnych i sektach

Jerzy Jachowicz, publicysta DZIENNIKA - "Nagrodzeni za to, że nie pałowali byłych zakonnic?"

Trudno mi pojąć, dlaczego policjanci, którzy wyprowadzili byłe betanki z kazimierzowskiego klasztoru, dostali nagrody. I to począwszy od funkcjonariuszy, którzy zaplanowali akcję przez grupę negocjatorek, później eskortujących siostry, a skończywszy na stójkowych.
Poza tym, że akcja była rozdęta i nagłośniona zarówno przez policję, jak i przez media, nie działo się tam nic nadzwyczajnego, co by zasługiwało na obsypywanie wszystkich uczestników tej operacji jakimiś wyróżnieniami. Siostrzyczki - jak pamiętamy - spokojnie, ze śpiewem na ustach opuszczały w towarzystwie policji klasztor, a następnie potulnie wsiadały do autobusu. Czy dlatego posypały się te nagrody, że policjanci i funkcjonariuszki nie pałowali sióstr, nie wykręcali im rąk i nie zakładali kajdanek? Inaczej mówiąc, za to, że zachowywali się normalnie, stosując właściwe środki do konkretnej sytuacji?
Nagrody należą się za jakieś szczególne dokonania, np. za skuteczny pościg za groźnymi bandytami, czy wykrycie i zatrzymanie niebezpiecznych gangsterów. Za sytuacje, w których trzeba było wykazać się nadzwyczajną odwagą, męstwem lub własną inicjatywą. Za wykonanie jakiegoś zadania w niezwykle trudnych i niebezpiecznych warunkach.
Niedawno trzech warszawskich policjantów zostało nagrodzonych za to, że przeprowadzili skuteczną zasadzkę na hurtownika narkotyków wiozącego samochodem "towar". A później nie ulegli pokusie łapówki. I to nie małej, bo złapany proponował im do ręki 50 tys. zł.
Czy warto dewaluować nagrody, dając je za przypatrywanie się byłym betankom?