W ubiegłym tygodniu doszło do ostrego sporu między prokuraturą a CBA - donosi "Newsweek". Byłego ministra sportu z rządu Jarosława Kaczyńskiego aresztowano dopiero, gdy prokuratura zagroziła funkcjonariuszom CBA postępowaniem za utrudnianie śledztwa.

Reklama

Bezpośredni spór zaczął się po tym, jak prowadzący śledztwo zlecili zatrzymanie Tomasza Lipca na wtorek 23 października. Tak się jednak nie stało. Czwórka prokuratorów rozpracowujących korupcję w warszawskim Centralnym Ośrodku Sportu zażądała od CBA wyjaśnień.

"Doszło do ostrej wymiany zdań, w trakcie której funkcjonariusze CBA wprost stwierdzili, że nie wykonają polecenia" - mówią "Newsweekowi" warszawscy prokuratorzy wtajemniczeni w sprawę. Lipca zatrzymano dopiero dwa dni później.

Jednak awantura o zatrzymanie byłego ministra sportu trwała od wielu tygodni - ustalił "Newsweek". Zdaniem informatorów z prokuratury, urzędnicy państwowi stawali na głowie, żeby tylko nie doszło do aresztowania przed wyborami parlamentarnymi.

Reklama

Materiał dowodowy, pozwalający postawić zarzuty byłemu ministrowi, zebrano już pod koniec lipca. W sierpniu nadzorująca postępowanie prokuratura apelacyjna domagała się, by prowadząca sprawę prokuratura okręgowa przedstawiła Lipcowi zarzuty najpóźniej we wrześniu.

Nic takiego się nie stało, a ze śledztwem zaczęły się dziać dziwne rzeczy - pisze "Newsweek". Z ustaleń dziennikarzy tygodnika wynika, że za opóźnienie zatrzymania Lipca odpowiedzialne jest CBA oraz szefowa warszawskiej prokuratury okręgowej Elżbieta Janicka. Ta jednak kategorycznie zaprzecza.