Miesiąc miodowy w polityce to absolutnie nieporozumienie. Rozliczać rząd z podejmowanych działań należy już od pierwszego dnia, a przecież partia rządząca sama tego nie zrobi. Sama nie zamierzam z tego rezygnować. Po to jestem dziennikarką i na tym polega mój zawód, żeby szukać, wynajdywać i sprawdzać. Czy ktoś sobie wyobraża, że dałabym np. miesiąc miodowy ministrowi sportu Mirosławowi Drzewieckiemu w kwestii chociażby usytuowania Stadionu Narodowego? To byłoby niedorzeczne. Za miesiąc, nie mówiąc o stu dniach, byłoby już za późno o to pytać.

Reklama

Partia Jarosława Kaczyńskiego może oczywiście takie prezenty Donaldowi Tuskowi dawać. Nie takiej jednak postawy oczekiwałabym od opozycji. Poza tym, że nie wierzę w szczerość tej deklaracji. Sadzę, że nie jest ona przejawem dobrego serca, tylko kłopotów wewnątrz PiS. Świadczy raczej o bezradności partii Kaczyńskiego, który postanowił tak to rozegrać medianie. O tym, że w partii nie dzieje się najlepiej, wiadomo już oficjalnie - jej trzej wiceprezesi są zawieszeni i najprawdopodobniej zostaną niedopuszczeni do głosu na najbliższym kongresie partii. Czy dlatego PiS rezygnuje z rozliczania przeciwników?

Szkoda, bo rząd należy kontrolować od początku i patrzeć, czy wywiązuje się ze swoich zobowiązań. Sprawna opozycja nie może patrzeć przez palce na postępowanie rządzących. Powinna stawiać dociekliwe pytania, nie przepuszczać błędów i domagać się przedstawiania konkretów. Może dać nowej Radzie Ministrów kilka dni spokoju, poczekać do czasu wygłoszenia expose przez premiera.

Ale już po tym Jarosław Kaczyński jako prezes najsilniejszego ugrupowania opozycyjnego powinien wystąpić w Sejmie z przemówieniem i mocno odpowiedzieć na słowa Tuska. Na miejscu prezesa PiS stworzyłabym też gabinet cieni i kontrolowała, co robią i jakie decyzje podejmują poszczególni ministrowie. Tymczasem decydenci tej partii wyśmiewają pomysł powołania takiego gabinetu, przywodząc słowa byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który gabinetem cieniasów nazwał podobne grono polityków PO.

Moim zdaniem wynika to raczej z chęci zamaskowania własnych kłopotów. Może partia Kaczyńskiego nie ma odpowiednich ludzi i potrzebuje czasu na uporządkowanie wewnętrznych spraw? A może myślą o tym, co zrobili, i jak sami zostaną z tego rozliczeni.

Rolą dziennikarzy i opozycji jest więc pilnowanie partii rządzących i reagowanie na złe decyzje. Permanentne monitorowanie ich poczynań. Zwłaszcza istotne jest to pod koniec roku. To przełomowy moment, w którym warto spytać nowy gabinet o kilka podstawowych kwestii.

Dla mnie - w przeciwieństwie do PiS - takich, o które chętnie zapytałabym rząd, jest wiele. Na przykład: co będzie z szumnie obiecywanym przez wicepremiera Waldemara Pawlaka zniesieniem podatku Marka Belki? Co z wprowadzeniem euro? Czy zostanie zniesiony abonament w telewizji publicznej (posłowie Platformy składają rozbieżne deklaracje w tej sprawie)? Czy zostaną zmienieni prokuratorzy? Czy poprzednia ekipa zostanie rozliczona? I co z naszą misją w Iraku? Ale także: co ze służbą zdrowia? Zbigniew Religa wciąż zapowiadał wprowadzenie koszyka leków refundowanych, ale odszedł z pustym. Mam nadzieję, że pani Ewa Kopacz przyszła z pełnym.

Pytań i niejasności jest wiele, i ja chciałbym znać na nie konkretne odpowiedzi. I nie zamierzam czekać z tymi pytaniami do marca. Po co? Wierzę bowiem, że nowi ministrowie na pewno mają swoje programy, więc nie rozumiem, po co im trzy miesiące. Żeby zdecydowali się, co chcą robić?