Trwa debata wokół 30-lecia planu Balcerowicza. Politycy komentują jego pracę od 1989 roku i jej efekty. Adrian Zandberg tłumaczy, dlaczego Leszek Balcerowicz jest krytykowany przez lewicowe środowiska.

Reklama

Bo jak się z kogoś robiło religijną świętość, a cała liberalna formacja do polityki Leszka Balcerowicza podchodziła religijnie, no to prędzej czy później ktoś przychodzi i pomniki obala. W dodatku ten kościół jest całkiem żywy i się rusza. Balcerowicz chodzi po mediach, wygłasza tam tezy z kosmosu, zupełnie jakby po drodze nie było światowego kryzysu finansowego w 2008 roku i tych wszystkich późniejszych debat w ekonomii, więc ludzie się rechoczą i robią memy. Przecież my tym nie sterujemy, na Boga! – mówił członek partii Razem.

Balcerowicz to już historia, ale nie jest prawdą, że centralne tematy lewicy to rozmowy o historii sprzed 30 lat – dodał.

Balcerowicz w 1989 roku znalazł się w cholernie trudnej sytuacji i przyjmuję argumenty jego obrońców, że facet poruszał się po polu minowym. Uważam po prostu, że można było z tego pola minowego wyjść mądrzej, a rację mieli wtedy prof. Tadeusz Kowalik czy prof. Karol Modzelewski. Tyle. Natomiast warto dodać, że Balcerowicz nie kończy się na 1989 roku. Tego, co robił dekadę później jako wicepremier w rządzie Buzka, już nie da się tłumaczyć nadzwyczajną sytuacją "Gospodarka jest przegrzana, trzeba ją ochłodzić”. "Musimy ograniczyć wzrost dochodów ludności”. To są pomysły z tego czasu. Doprowadziły do zapaści finansów i kryzysu przedakcesyjnego. Mój przyjaciel sprzed lat mieszka w Anglii, bo w wyniku tamtej polityki gospodarczej w Polsce nie było dla niego pracy. Tam pracuje jako programista. Polska straciła masę talentów – ubolewał w rozmowie z gazeta.pl Zandberg.

Polska mogłaby być dziś dużo dalej. Na nogi stanęliśmy tak naprawdę dopiero po wejściu do Unii – dodał.