Wczoraj DZIENNIK ujawnił, że szpital MSWiA w Gdańsku pozywa do sądu Kancelarię Prezydenta i Biuro Ochrony Rządu. Domaga się zaległych pieniędzy za całodobowy dyżur karetki czuwającej nad zdrowiem głowy państwa podczas jego pobytów w ośrodku w Juracie. Nieopłacone zostały rachunki za dyżury w okresie od lipca do listopada 2006 r. Szpital wycenił je na 214 tys. zł.

Reklama

Jednak problemu by nie było, gdyby nie decyzje urzędników z czasów, kiedy resortem spraw wewnętrznych kierował bliski współpracownik braci Kaczyńskich, Ludwik Dorn.

W październiku 2006 r. gdański szpital zwyczajowo wystąpił do MSWiA o zwrot kosztów za czuwanie karetki, ale resort odmówił zapłaty długu. Urzędnicy MSWiA wytknęli, że mogą płacić jedynie za świadczenia medyczne na rzecz prezydenta w trakcie jego oficjalnych wizyt.

"Świadczenia podczas innych podróży (Lech Kaczyński w Juracie spędzał urlop i weekendy - red.) nie mogą być przedmiotem umowy" - przekonywała w piśmie do szpitala Halina Rajska, dyrektor departamentu zdrowia MSWiA.

Stwierdziła też, że "płatność odbywa się jedynie za faktycznie udzielone świadczenie, a nie za gotowość ich udzielania". W efekcie tych decyzji szpital został z dziurą budżetową, bo do tej pory żadna z instytucji nie poczuwa się do zwrotu długu.

Po ujawnieniu sprawy przez DZIENNIK wybuchł gorący spór o to, kto powinien uregulować tę należność. Urzędnicy prezydenta przekonują, że za czuwanie "erki" powinno zapłacić MSWiA.

Zdaniem ministra Michała Kamińskiego, za tzw. lecznictwo specjalne, które dotyczy czterech najważniejszych osób w państwie: prezydenta, premiera i marszałków, płaci BOR podlegający MSWiA. Innego zdania jest jednak Sławomir Nowak, szef kancelarii premiera Donalda Tuska. "Jak się coś zamawia, to się za to płaci" - mówi twardo.

Reklama

Kancelaria Prezydenta wydała wczoraj komunikat, w którym poinformowała, że karetka nigdy nie stacjonowała na terenie prezydenckiego ośrodka w Juracie. Jednak dyrektor szpitala MSWiA Tomasz Sut ujawnił, że oczekiwała ona na wezwanie nie w Gdańsku, ale w pobliżu ośrodka, na Półwyspie Helskim.

"Są specjalne procedury i od otrzymania zgłoszenia ambulans dojeżdża w ciągu 4-5 minut na miejsce" - powiedział Sut. Prezydent do tej pory nigdy nie skorzystał z opieki medycznej podczas wizyt w Juracie.