Do nagrania dotarł dziennik "Polska". Dwa tygodnie temu 12-letni Kamil zginął na koloniach w Szczawniku w Małopolsce. Na boisku przewróciła się na niego bramka. Chłopak miał uszkodzoną klatkę piersiową i uraz serca. Dziecko prosto z boiska trafiło do lecznicy w Krynicy. Była godzina 14.10. Lekarze z krynickiego szpitala zdecydowali, że trzeba przewieźć je do odległego o 40 kilometrów szpitala w Nowym Sączu.

Reklama

Zapis nagrania rozmowy z pogotowiem ratunkowym jest wstrząsający.

p

Godzina 15.53. Wezwanie karetki przez lekarza dyżurnego z izby przyjęć szpitala w Krynicy Zdroju:

Szpital w Krynicy: Mam prośbę, tak w trybie pilnym karetkę, bo trzeba dzieciaka przewieźć do Sącza. (...) Ma uraz brzucha z podejrzeniem krwiaka i uraz klatki piersiowej z podejrzeniem w worku osierdziowym.

Dyspozytorka: Ja mam taką sytuację, że ja mam tylko jedną karetkę. Nie będę co miała w teren wysłać.

Szpital: Ale to jest pilny transport. Ja tu nie jestem w stanie nic wymyślić innego. To jest kwestia czterdziestu minut jak oni będą tam i z powrotem.

Dyspozytorka: Ale jak się coś mi w terenie wydarzy, jakiś wypadek, to co ja wyślę?

Szpital: No, ale to jest wypadek właśnie...

Reklama

Dyspozytorka: Lekarz jest mi potrzebny do karetki.

Szpital: To jest właśnie wypadek i to jest stan naglący, zagrażający życiu! (...) To jest zagrożenie życia.

Dyspozytorka: No dobrze, ale jest na oddziale.

Szpital: My w oddziale nie jesteśmy w stanie nic zrobić więcej.

Dyspozytorka: No dobrze, ja wszystko rozumiem. Ale ja nie będę miała w ogóle nic do roboty, jeżeli nie będę miała karetki z lekarzem, jeśli będę miała jakiś masowy wypadek. Co ja wtedy wyślę?

Szpital: Ojej! No ileż miała pani masowych wypadków w tym roku? Ja rozumiem wszystko, tylko to jest akurat stan nagły.

Dyspozytorka: Ja dzwonię do dyrekcji w takim razie. Ja nie mogę takiej decyzji podjąć.

p

Godzina 15.59. Rozmowa dyspozytorki pogotowia z lekarzem szpitala w Krynicy dotycząca transportu:

Dyspozytorka: Taką mam sytuację, że erka krynicka jest w tej chwili w Muszynie u pacjenta. Będą wracać i mają na uwadze ten wasz transport. Dyrekcja pozwoli mi wysłać erkę, ale tylko na spotkanie. Więc ja wyślę karetkę z Nowego Sącza. Gdzieś się tam spotkają w Łabowie.

Szpital w Krynicy: Doktor rozmawia teraz z waszą szefową. Bo jest chłopak po urazie no i...

Dyspozytorka: Wiem (...). Tam jakaś brama na niego spadła... Uraz brzucha...

Szpital: Krwiak w osierdziu ma, no i musimy go do Sącza... (...) Czyli na spotkanie?

Dyspozytorka: Tak, na spotkanie. Tylko to nie będzie już, ponieważ erkę mam teraz w Muszynie. To troszeczkę musi potrwać.

p

Konsultacje między szpitalem a pogotowiem trwały 12 minut. W końcu karetka wyjechała. Po drodze, około 16.45 w miejscowości Łabowa, przenoszono dziecko jeszcze do innej "erki", potem próbowano reanimować po dotarciu do Nowego Sącza. O godzinie 18 lekarze stwierdzili zgon.

Od wypadku do śmierci chłopaka minęły ponad cztery godziny, a wystarczyłyby dwie, by pogotowie lotnicze dowiozło małego pacjenta do krakowskiego szpitala, w którym lekarze mogli uratować mu życie. Dlaczego więc nikt z Centrum Powiadamiania Ratunkowego oraz szpitala w Krynicy nie wezwał śmigłowca?

Dyrektor krynickiej lecznicy Marek Surowiak twierdzi, że wezwanie śmigłowca wymaga skomplikowanej i długotrwałej procedury, dlatego postanowiono wezwać "erkę", bo to trwa znacznie krócej. Ale jest w błędzie. Wystarczy jeden telefon.

"A my jesteśmy gotowi do lotu w 180 sekund. Sami prosimy o wezwania, ale są rejony kraju, w których nie możemy uporać się ze zmianą przyzwyczajeń pracowników pogotowia i szpitali" - zapewnia Robert Gałązkowski z warszawskiej centrali Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie. "Lekarze zostali zwolnieni z tajemnicy zawodowej. Dziś śledczy zaczynają ich przesłuchania. Powołamy biegłych, którzy będą musieli orzec, czy było wskazanie transportu helikopterem" - mówi Ludwik Huzior z Prokuratury Rejonowej w Muszynie.

p