Wśród wyborców PiS przeciwko jednej liście opowiada się co drugi. Może to być wyrazem obawy, że zjednoczenie opozycji okaże się skuteczną receptą na przejęcie władzy.

Opozycyjna kwadratura koła

Sprawa jednej listy opozycji zaczyna przypominać kwadraturę koła, co pokazuje najnowszy sondaż United Surveys dla DGP i RMF FM. Ponad połowa badanych ogółem, a jeszcze większy odsetek wyborców opozycji uważa, że KO, Polska 2050, Lewica i PSL powinny wystartować ze wspólnej listy. Dla opozycji to twardy orzech do zgryzienia, bo z jednej strony co najmniej dwa ugrupowania mówią o jednej liście i, jak pokazuje nasz sondaż, większość wyborców opozycji jest za takim rozwiązaniem. Z drugiej strony kluczowe będzie zachowanie nie tych wyborców opozycji, którzy jednej listy chcą, lecz tych, którzy jej nie chcą.

Reklama

Matematycznie sprawa wydaje się prosta. Jeśli zsumować wyborców ugrupowań opozycyjnych, zwycięstwo opozycji jest praktycznie przesądzone. Tylko że do wyborów chodzą ludzie, a nie cyfry, dlatego nasuwa się pytanie, na ile jedna lista może część elektoratu zgubić po drodze do urny. Nasz sondaż pokazuje, jak duża może to być grupa. Ogólne wyniki pokazują, że za stworzeniem jednego bloku opowiedziało się 53 proc. respondentów, przeciwko - 31 proc., a zdania w tej sprawie nie ma prawie 16 proc. W podziale według aktualnych preferencji politycznych widać, że największymi zwolennikami jednej listy są sympatycy opozycji (62 proc.), z kolei u niezdecydowanych to 55 proc., a wśród sympatyków PiS tylko 24 proc.

Reklama

Socjolog: Większość zwolenników opozycji mówi jednej liście "tak"

Reklama

Co prawda większość zwolenników opozycji mówi jednej liście "tak", to jednak kluczowe jest to, co zrobi tych 23 proc., które mówi raczej "nie”, i 8 proc. mówiących zdecydowanie "nie” temu pomysłowi - ocenia socjolog polityki Jarosław Flis. I to właśnie jest największy dylemat dla opozycji. Ekspert tłumaczy, że część tego typu wyborców opozycji może zniknąć przy tworzeniu wspólnej listy. W wyborach do Senatu w 2019 r. w 42 ze 100 okręgów było dwóch kandydatów - opozycji i PiS. I tam głosowano mniej więcej po równo na jednego i drugiego. Wyborcy Konfederacji również się dzielili, chyba że kandydat był wyraźnie lewicowy, wówczas obniżał on wynik tzw. bloku senackiego. W pozostałej części okręgów pojawiał się jeszcze trzeci, alternatywny kandydat, który przesuwał o 8-9 pkt proc. na korzyść PiS, bo partii rządzącej odbierał tylko 3 pkt proc., a opozycji aż 12 pkt proc. - wyjaśnia Flis.

Zdaniem Jana Grabca z Koalicji Obywatelskiej grupa zwolenników jednej listy wśród ogółu wyborców wydaje się "zaskakująco duża”. Widać, że jedna lista znajduje poparcie wśród wszystkich zwolenników opozycji, którzy dostrzegają w tym maksymalizację naszego wyniku wyborczego. W elektoracie PiS te wyniki są odwrotne, co oznacza, że postrzegają jedną listę jako realne zagrożenie. Konfederacja w tym temacie stoi nieco z boku - komentuje poseł. Jego zdaniem sondaż powinien dać do myślenia zwłaszcza ludowcom. Mimo że liderzy PSL wykluczają jedną listę, to jednak prawie 70 proc. ich wyborców obawia się eksperymentów w postaci samodzielnego startu PSL czy koalicji jak w poprzednich wyborach (PSL z Kukiz’15 - red.). To duży znak zapytania dla liderów PSL, czy są w stanie podążyć za głosem większości swoich wyborców - ocenia Jan Grabiec.

Ludowcy, wciąż straumatyzowani po Koalicji Europejskiej z 2019 r., rzeczywiście wykluczają na ten moment wariant jednej listy. Optymalne, przy obecnym układzie opozycji, jest zbudowanie dwóch list: centroprawicowej i centrolewicowej - mówi Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu z PSL. Jesteśmy za tym, żeby robić, a nie mówić. Jeśli ktoś chce robić jedną listę, to niech da dobry przykład i pokaże, że coś robi. Niech Platforma Obywatelska połączy się z lewicą - nawołuje Zgorzelski. Inny polityk ludowców zwraca uwagę, że pójście w jednym bloku może być źle odebrane przez struktury terenowe PSL. Wchodząc na jedną listę, może mielibyśmy potem więcej miejsc w Sejmie, ale stracilibyśmy partię - mówi nam polityk PSL. Dlatego, jeśli już tworzyć z kimś blok wyborczy, to ludowcy prędzej widzieliby PO idącą z lewicą, a sami wybraliby alians z Polską 2050 Szymona Hołowni. Niewykluczone, że ostatnia zmiana sterów w Porozumieniu (rezygnacja Jarosława Gowina i oddanie prezesury w ręce Magdaleny Sroki) zwiększy szanse tego ugrupowania na dołączenie do takiego centroprawicowgo bloku.

Mało entuzjastyczny co do idei jednej listy jest Krzysztof Gawkowski, szef klubu Lewicy. Wyborcy uważają, że powinna być jedna lista, bo jest najlepszą rekomendacją, żeby pokonać PiS, ale badania pokazują, że jedna lista dostanie mniej głosów niż listy rozdzielne - ocenia poseł. Jego zdaniem mamy do czynienia "z kwadraturą koła”. Wyborcy chcieliby czegoś, ale głosują inaczej. Sondaż wskazuje, że decyzja powinna być podejmowana rozsądnie i rozważnie. My na lewicy mamy przekonanie, że każdy scenariusz, który doprowadzi do zwycięstwa nad PiS, jest dobry. Jak wszystkie partie zgodzą się, by była wspólna lista, to będziemy za, a jeśli nie, to pójdziemy do wyborów samodzielnie - mówi.

Gdy w maju br. badaliśmy w jednym z sondaży różne warianty startu opozycji, wynikało z niego, że startując w dwóch blokach: Lewica z KO oraz Polska 2050 z PSL, opozycja mogłyby łącznie uzyskać 242 mandaty, podczas gdy partia rządząca - 203. Za to w wariancie jednej listy adwersarze PiS mogliby liczyć na 234 miejsca w Sejmie, a PiS na 217, z kolei 9 mandatów przypadłoby Konfederacji.

Jarosław Flis: Jedna lista oznacza koszty

Jarosław Flis zauważa, że jedna lista oznacza także koszty - przede wszystkim konieczność ustąpienia innym miejsc na listach wyborczych. Ale to koszt, na który Donald Tusk, przynajmniej jeśli wierzyć jego publicznym deklaracjom, jest gotów. Gdyby decyzja była zależna wyłącznie od Tuska, to opozycja już by była zjednoczona - mówi ekspert. Pytanie tylko, jaka będzie realna cena takiego manewru. Flis przypomina, że PSL w 2019 r. odstąpił Kukizowi i jego ludziom bardzo dobre miejsca na listach i Kukiz dobrze na tym wyszedł, wprowadzając kilku ludzi do Sejmu. -Ale PSL był skłonny zapłacić taką cenę za swoje bezpieczeństwo. Czy aparat PO będzie skłonny dużo zapłacić za tę jedność? Patrząc na różnice w sondażach, PO powinna oddać połowę miejsc na listach innym partiom opozycyjnym. PO ma 29 proc., pozostałe łącznie 26 proc. Czyli takie „pół królestwa za jedność” - wskazuje Flis.

Argumentem dla opozycji za utworzeniem jednej listy może być stanowisko wyborców PiS. 25 proc. popiera utworzenie jednej listy opozycji. Zapewne liczą oni na powtórkę wygranej PiS w wyborach europejskich ze zjednoczoną opozycją, choć wówczas Wiosna Roberta Biedronia poszła oddzielnie. Kolejny argument - tym razem ze strony polityków PiS - za jedną listą to rachuby, że na jej czele będzie Donald Tuska, który ma dużą grupę niechętnych czy wręcz wrogich mu wyborców. Do tego będzie można rozgrywać sprzeczności w koalicji złożonej z różnych ugrupowań. Jednak większa część wyborców PiS jest przeciwna wspólnej liście, wygląda na to, że obawia się, że zjednoczona opozycja to prosta recepta na odebranie władzy PiS.

Na razie stan gry na opozycji jest taki, że o wspólnej liście trudno myśleć. Na pewno w bieżącej dyskusji po opozycyjnej stronie sceny politycznej służy ona jako poręczny argument. Chętnie posługuje się nią Donald Tusk i PO. To z jednej strony ma pokazywać wolę zwycięstwa, a z drugiej pozwala stawiać w niezręcznej pozycji ludowców czy ugrupowanie Hołowni jako zbyt mało entuzjastycznie nastawione do projektu, który ma pognębić PiS. Opozycja ma trochę czasu na podjęcie decyzji o wyborczych szykach, ale na dziś jedna lista wydaje się mało prawdopodobna. Choć na koniec wiele będzie zależało od rachub mniejszych ugrupowań, czy kampania nie wymknie się spod kontroli.

Grafika / Dziennik Gazeta Prawna