Jeszcze w maju, podczas wizyty przewodniczącego ukraińskiego parlamentu Rusłana Stefanczuka w Sejmie, można było spodziewać się, że jest to wstęp do znacznych gestów ze strony Kijowa w kwestii upamiętnienia zbrodni wołyńskiej. Polityk, przypominając słowa Jana Pawła II wypowiedziane w Ukrainie w 2001 r., mówił: Miarą wysokiej cywilizacji nie jest jedynie postęp gospodarczy, ale przede wszystkim moralność i duchowość (…) Potomkom ofiar straszliwych wydarzeń na Wołyniu składam wyrazy współczucia i wdzięczności za pamięć, która nie wzywa do nienawiści ani do zemsty, ale służy jako ostrzeżenie, że nigdy nic takiego nie powtórzy się między naszymi narodami.
Działo się to niedługo po zamieszaniu z udziałem rzecznika polskiego MSZ Łukasza Jasiny, który powiedział, jakie są jego oczekiwania wobec prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w kwestii Wołynia. I reakcji ambasadora Ukrainy Wasyla Zwarycza, który zakwestionował prawo urzędnika do wyrażenia takiej opinii. Otwartość Stefanczuka sugerowała, że ta mała i niepotrzebna wojenka nie wpłynie na przełom w kwestii wołyńskiej. Problem w tym, że podczas obchodów 80. rocznicy zbrodni wołyńskiej, które rozpoczną się 7 lipca, do przełomu politycznego nie dojdzie.
Nie dojdzie, bo nie bardzo wiadomo, czego strona polska chciała od Ukraińców. Po serii ich znaczących gestów, jak odsłonięcie lwów na cmentarzu Orląt, wizycie prezydentów Polski oraz Ukrainy na tejże nekropolii, po „schowaniu” kultu dowódcy UPA Romana Szuchewycza czy zapowiedzi wznowienia ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej – temat zamarł. Z rozmów po stronie polskiej wynika, że w pewnym momencie w Warszawie uznano „priorytet wojenny” i polityki bezpieczeństwa nad historią. A skoro tak, to trudno oczekiwać, że strona ukraińska sama z siebie zdecyduje się na kolejne gesty.
CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DGP. MAGAZYN NA WEEKEND">>>