Tajne dokumenty

W amoku końcówki kampanii wyborczej w Polsce różne drobiazgi zupełnie umykają uwadze. Takie chociażby jak ten, że niemiecki rząd latami blokował w Unii Europejskiej podjęcie skutecznych prób powstrzymania napływu nielegalnych migrantów. Dzięki czemu kolejne ich fale, dziś bez większych problemów, docierają do Włoch, a także innych krajów południa Europy. Dowody na to opublikował we wtorek „Bild”, a następnie przedrukowywała, niemiecka prasa. Wśród nich jest wewnętrzna, tajna dyrektywa wydana przez minister spraw zagranicznych Annalenę Baerbock oraz związane z nią dokumenty, odnoszące się do działań minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser.

Ilekroć w Brukseli kraje Unii dochodziły do porozumienia w sprawie skoordynowania i zaostrzenia działań przeciw nielegalnej emigracji panie, reprezentujące partię Zielonych oraz SPD, robiły co trzeba aby ukręcić temu łeb.

Reklama

„Z wewnętrznej «instrukcji» Ministerstwa Spraw Zagranicznych Annaleny Baerbock, do której «Bild» miał dostęp, wynika, że: minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser jest znacząco zaangażowana w blokowanie reformy azylowej UE” – podkreślał w środę portal focus.de.

Reklama

Dziwnym trafem, zaraz po wybuchu skandalu, na środowym posiedzeniu rządu kanclerz Scholz wezwał obie panie do opamiętania.

„Scholz zasygnalizował, że nie należy utrudniać europejskiej reformy azylowej” - donosił w czwartek 27 września „Süddeutsche Zeitung”. Acz jego partyjna koleżanka Nancy Faeser natychmiast go poparła, bo już od pewnego czasu widać było, że zmieniła swą dotychczasową politykę o 180 stopni.

„Niemcy nie powinny wstrzymywać reformy azylowej ani kontrowersyjnej regulacji kryzysowej” – podkreślił „Süddeutsche Zeitung”. Wprawdzie Annalena Baerbock nadal oponowała wskazując, że przygotowywany w Brukseli nowy pakt o migracji i azylu doprowadzi do: „znacznego obniżenia standardów dla osób ubiegających się o ochronę”, lecz jej opór wkrótce zapewne pęknie (o ile już to nie nastąpiło) i całościowa reforma funkcjonowania UE ruszy z miejsca, w którym drepcze od kilku lat.

Warunki przypominające więzienie

A zakłada ona w sytuacji kryzysowej m.in. możność przetrzymywania migrantów „w warunkach przypominających więzienie”, zdecydowane uproszczenie i przyśpieszenie procedur rozpatrywania wniosków o azyl, co w praktyce umożliwi łatwe ich odrzucanie i szybką deportację. Dodano też natychmiastowe wydalenia osób uznanych za niekwalifikujące się do złożenia wniosku azylowego.

Generalnie jednolity system, jaki się wyłania z dokumentów nowego paktu o migracji i azylu wyglądałby następująco: służby mundurowe zajęłyby się wyłapywaniem przybyszy, przedzierających się przez granice UE, a następnie odstawiałyby ich do obozów internowania (cały czas szuka się sposobów na docelowe tworzenie ich w którymś z afrykańskich państw). Po pobieżnej selekcji mniej niż 20 proc. uwięzionych mogłaby złożyć wniosek azylowy. Resztę - jeśli obóz znajdowałby się w Europie – ładowano by do samolotów i odwożono do krajów, godzących się przyjąć „przesyłkę”. W przypadku ulokowania obozu na terenie Afryki, odrzuceni w selekcji mogliby samodzielnie wyruszyć na zwiedzanie Czarnego Lądu. Ten system uszczelniałyby kolejne transze haraczy, przekazywanych Turcji oraz krajom północnej Afryki. Zachęcające tamtejsze rządy do podejmowania prób zatrzymywania migracyjnych fal u siebie.

Tak pokrótce przedstawia się plan obronny „Festung Europa”, który od dawna leżały na stole w Brukseli.

Polska i Węgry głośno zaczęły go kontestować z powodu wprowadzenia do paktu przez komisarz Ursule von der Leyen tzw. „obowiązkowej solidarności”. Nakazuje ona przyjmowanie do swego kraju rocznego pakietu migrantów do przetrzymania w obozach. Ewentualne płacenia po 20 tys. euro od głowy tym, którzy ich przetrzymają.

Warszawa i Budapeszt dały się podpuścić Berlinowi

Po upublicznieniu informacji z dokumentów niemieckiego MSZ można dojść do wniosku, iż rządzący w Warszawie i Budapeszcie dali się podpuścić Berlinowi do odgrywania komedii przed swoimi wyborcami, jak to patriotycznie, bronią ojczyzny przez inwazją z południa. Jednocześnie na arenie UE obie stolice wzięły na siebie dwie role - pożytecznych idiotów i chłopców do bicia.

Tymczasem to Berlin dyskretnie uniemożliwiał dalsze procedowanie paktu. Z tego co odsłonił „Bild” wynika, że głównym macherem w tej rozgrywce z innymi krajami Unii była Nancy Faeser. Kanclerz Scholz ufa jej na tyle mocno, iż w grudniu 2021 r. powierzył wyjątkowo istotne stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Oczywiście można teoretyzować, że potem pani minister wspólnie z idealistką Annaleną Baerbock sabotowały pakt migracyjny za jego plecami. Jednak trzeba obudzić w sobie naiwność dziecka, żeby w takie bajki uwierzyć. „Ostatnio Faeser wielokrotnie opowiadała się za reformą azylową i uzyskała słowne poparcie kanclerza Scholza.” – informował w czwartek „Süddeutsche Zeitung”.

Radyklane zwroty w niemieckiej polityce

Czyli w krótkim czasie jesteśmy świadkami drugiego, radykalnego zwrotu w niemieckiej polityce. Całkiem niedawno kanclerz Scholz zostawił na boku nadzieje odzyskania dostępu do rosyjskich surowców i został głównym rzecznikiem sprawy ukraińskiej w Europie. Teraz równie zdecydowanie zmienia kurs Niemiec wobec kwestii otwarcia Starego Kontynentu na migrantów oraz tego, jak będą traktowani.

Jeśli dalej tak pójdzie, to krytykowany i wyśmiewany polityk, może okazać się najzręczniejszym graczem w dziejach RFN od czasów starego Konrada Adenauera, który wielką karierę polityczną zaczynał, nomen omen, jako długoletni burmistrz Kolonii (tymczasem Scholz Hamburga). Co niekoniecznie dobrze rokuje dla Unii Europejskiej i Polski. Wyjaśnienie – dlaczego, przyjdzie najłatwiej właśnie na przykładzie kryzysu migracyjnego oraz Włoch.

Błędne przekonanie

Mianowicie w Polsce. ale też większości krajów Europy, pokutuje przekonanie, że Niemcy są w pełni racjonalnym i przewidywalnym państwem. Kiedy więc prowadzą absurdalną politykę, prędzej daje się wiarę twierdzeniom, iż jest ona wynikiem ich przebiegłości i kryje się pod nią jakieś drugie a nawet trzecie dno, niż temu, że jest po porostu absurdalna.

Ten paradoks wynika z wewnętrznych uwarunkowań RFN. Od zjednoczenia krajów niemieckich pod egidą kanclerza von Bismarcka państwo to wykazuje jedną, stała cechę, rzadko spotykaną gdzie indziej. Niemieckie elity polityczne, nawet z bardzo odległych obozów ucierają między sobą konsens co do kluczowych celów. Gdy go osiągną, wówczas jakakolwiek dyskusja, czy polemika z nimi staje się stratą czasu. Niezależnie, jaka partia rządzi, prze do tego samego celu z uporem w porównaniu, z który muły i osły jawią się jako wyjątkowo ustępliwe istoty.

Ostatni pokaz uporu, zupełnie rozmijającego się z rozumem, dał Berlin, wygaszając wszystkie elektrownie jądrowe. Konsensus co do tego SDP osiągnęła z Zielonymi pod koniec XX w., zaś CDU/CSU dołączyły do niego ostatecznie w 2011 r. Od tego momentu każdy kanclerz urzędujący w Berlinie prędzej zafundowałby obywatelom tygodniowy blackout w środku zimy, niż od niego odstąpił. Nawet piekielnie bolesny cios dla gospodarki, jakim było częściowe odcięcie od surowców energetycznych z Rosji ów konsensus jedynie nieco nadkruszył, bo zaczęła wyłamywać się CDU.

Podobnie rzecz się ma z „polityką moralną”, choć tu konsens jest jeszcze głębszy i sięga dużo wcześniejszych czasów. Pamiętając, co przodkowie uczynili m.in. Żydom, Polakom, Rosjanom, Grekom i wielu innym nacjom w efekcie konsensusu osiągniętego w Berlinie po 1933 r., elity polityczne RFN starały się zostać wzorcem pacyfizmu i troski o prawa człowieka.

W końcu uzyskano perfekcyjną dbałość o eksponowanie w słowach i czynach humanitaryzmu oraz moralności.

Na próżno więc premier Włoch Giorgia Meloni w przekazanym w zeszłą sobotę kanclerzowi Scholzowi liście napisała (cytat za czwartkowym „Berliner Zeitung”): „Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałem się, że Pański rząd bez konsultacji z rządem włoskim zdecydował się przeznaczyć znaczne zasoby organizacjom pozarządowym, zajmującym się przewozem nielegalnych migrantów na terytorium Włoch oraz akcjami ratunkowymi na Morzu Śródziemnym”. Na próżno włoski minister spraw zagraniczny Antonio Tajani przyjechał w czwartek do Berlina, żeby domagać się odcięcia od rządowych funduszy niemieckich fundacji, które de facto wspólnie z gangami przemytników przerzucają migrantów z Afryki do Włoch. Równie dobrze mógłby prosić o ponowne włączenie elektrowni jądrowych.

Muszą się prezentować jako najbardziej moralna nacja świata

Od Annaleny Baerbock usłyszał następujące zdania (znów cytat za „Berliner Zeitung”): „Liczy się życie każdego człowieka, a każda osoba, która umiera na Morzu Śródziemnym, to o jedna za dużo” oraz „ratownictwo morskie jest obowiązkiem prawnym i europejskim”. Co da się odczytać jako sugestię, że jeśli idzie o przestrzeganie praw człowieka to Tajani i jego pani premier są niewiele lepsi od Benito Mussoliniego. Dlatego Niemcy muszą wskazać im właściwą drogę. Bo tak nakazuje stary konsensus obowiązujący w RFN. I choćby od napływu migrantów włoskie państwo ogarnął kompletny chaos i w jego wyniku śmierć poniosłoby setki tysięcy ludzi, Berlin i tak dalej będzie dawał pieniądze fundacjom na dowóz nowych imigrantów. Ponieważ to nakazuje wewnętrzny konsensusu polityczny. Niemcy muszą się prezentować jako najbardziej moralna nacja świata. Bez możliwości kompromisu.

Co zupełnie nie stoi na przeszkodzie temu, żeby jednocześnie rząd kanclerza Scholza wprowadził kontrolę na niemieckich granicach i zaczął dążyć do przyjęcia nowego paktu migracyjnego, tworzącego podwaliny pod „Festung Europa”. Ponieważ, jeśli tego nie zrobi, za niedługi czas wybory już nie tylko we wschodnich landach zacznie wygrywać AfD.

Jeśli mielibyśmy do czynienia z tak postępującym człowiekiem, to moglibyśmy podejrzewać, iż cierpi na rozdwojenie jaźni lub schizofrenię. Niestety to się daje leczyć jedynie w przypadku pojedynczych ludzi, natomiast tak zachowujące się zbiorowości trzeźwieją dopiero, gdy same na swe głowy sprowadzą jakąś, wielką katastrofę. Na nasze nieszczęście, jeśli Berlin takową prokuruje, to nie dotyka ona tylko Niemców.

Cały kłopot polega na tym, że z UE wyszła Wielka Brytania (ze sporą pomocą RFN i Francji) a rola Paryża wciąż słabnie. To zdecydowało o dominującej pozycji Niemiec. W efekcie niuanse zawieranych w RFN konsensusów politycznych i cała polityka wewnętrzna, zaczęły coraz mocniej przekładać się na codzienne funkcjonowanie Unii.

W przypadku Włoch, ich pech, polega na tym, że stały się zakładnikiem niemieckiego konsensusu w kwestii „polityki moralnej”. Kilkadziesiąt lat temu, gdyby z Afryki zaczęła do Italii nagle napływać flotylla łódek wypełnionych migrantami, rezydujący w Rzymie rząd nakazałyby własnej flocie wojennej wyłapywanie ich i odwożenie pasażerów na Czarny Ląd. Rząd Giorgi Meloni może się chwalić posiadaniem jednej z najsilniejszych flot wojennych NATO, ale narzędzie, którego nie można użyć w razie potrzeby, traci swe znaczenie.

Dziś tak brutalne działania spotkałby się z potępieniem Brukseli i Berlina, jako łamanie obowiązującego prawa unijnego oraz międzynarodowych paktów. Dla zadłużonego po same uszy kraju, uwieszonego na unijnych funduszach i dobrej woli Europejskiego Banku Centralnego to zbyt wielkie ryzyko, by odważono się je podjąć.

Kolejne gabinety rządowe we Włoszech wraz z obecnym czekały zatem na nowy pakt migracyjny oraz wsparcie Komisji Europejskiej i Niemiec. Ograniczając swe odruchy obronne do minimum. Przypomina to sytuację żywego organizmu, dotkniętego nagłą chorobą. Nie reaguje on z całych sił, ponieważ odczuwany ból redukują odpowiednio dozowane środki, które go uśmierzają oraz nadzieja. Takimi są transze pomocowe słane przez Komisję Europejską oraz obietnice, iż lada miesiąc w Brukseli dojdzie do konsensusu i cała Unia zacznie solidarnie walczyć z kryzysem migracyjnym. Tyle tylko, że pieniądze niczego nie rozwiązują, a panie Baerbock i Faeser po cichu dbały, żeby UE nie zaostrzała polityki antymigracyjnej.

Tragizm sytuacji polega na tym, że rząd Giorgi Meloni jest skazany nawet nie na przeczekanie napływu fali migrantów, lecz na doczekanie do tego, aż w Niemczech pęknie konsensus co do „polityki moralnej”. Jeśli to nie nastąpi Italia ze związanymi rękoma będzie musiała przyjmować kolejne tysiące przybyszy z południa. Tak kropelka po kropelce tracąc swą stabilność. Jednocześnie to samo zagrożenie dociera do Niemiec z opóźnieniem i jest tam dużo mniej odczuwalne. Zatem reakcje następują powoli i są słabsze. Berlin zatem nadal eksponuje swą dbałość o prawa człowieka, zaś Rzym bierze na siebie tego koszty.

Bardzo podobnie działo się w kwestii polityki Niemiec i UE wobec putinowskiej Rosji. Zyski czerpały Niemcy, koszty ponosiły kraje bałtyckie, Polska, oraz poza granicami Unii, Ukraina. Ta prawidłowość nie byłaby jeszcze tak boleśnie odczuwalna i niebezpieczna, gdyby Berlin potrafił zdobyć się na racjonalną politykę, biorącą pod uwagę dobro wspólne całej Unii i jej członków. Jednak Niemcy, jeśli im się dobrze przyjrzeć, zachowują się jak schizofrenik, który jakiś czas temu znalazł kanister z benzyną i zapalniczkę. I co gorsza polubił się nimi bawić.

Andrzej Krajewski