Parlament Europejski za zmianą traktatów unijnych
Parlament Europejski opowiedział się w środę za zmianą traktatów unijnych.
Główne zmiany zapisane w przyjętym dokumencie komisji konstytucyjnej PE to rezygnacja z zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie Unii Europejskiej w 65 obszarach i przeniesienie kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom UE, m.in. poprzez utworzenie dwóch nowych kompetencji wyłącznych UE - w zakresie ochrony środowiska oraz bioróżnorodności - oraz znaczne rozszerzenie kompetencji współdzielonych, które obejmowałyby siedem nowych obszarów: politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ochronę granic, zdrowie publiczne, obronę cywilną, przemysł i edukację.
Ekspert: Do zmian traktatów unijnych droga daleka
Dziennik.pl:Parlament Europejski opowiedział się za zmianą traktatów unijnych. Część polityków straszy „superpaństwem Europą” i „brukselsko-niemieckim dyktatem”. Ile w tym prawdy?
Dr Bartłomiej E. Nowak, Uczelnia Vistula i Fundacja Pułaskiego, ekspert Team Europe (zespołu doradców Komisji Europejskiej): W Unii Europejskiej jest świadomość tego, że jeśli Wspólnota ma się rozszerzać i liczyć ponad 30 państw, to zwyczajnie wymaga reform. I Parlament Europejski chciał zająć w tej sprawie stanowisko.
Pamiętajmy, że to Parlament jest tą instytucją unijną, która wychodzi nieco do przodu w kwestii reform. Czyli popiera mechanizmy prowadzące do silniejszej Unii, rozumianej instytucjonalnie i obywatelsko. Ale koniec końców europarlament jest tylko jednym z kilku graczy. Do podjęcia realnych zmian traktatowych droga jest bardzo daleka i wyboista. Studziłbym więc temperaturę sporów.
Jednak przyjęte sprawozdanie w swoim duchu odchodzi od Europy ojczyzn w stronę silniejszej, ponadnarodowej władzy. W niektórych państwach pojawi się więc opór. Dlaczego stawiać sprawę na ostrzu noża?
Przede wszystkim pamiętajmy, że najważniejszą rzeczą, która czeka Unię w przyszłym roku, nie jest debata na temat reform, ale wybory do europarlamentu i przy okazji nowy kształt wszystkich instytucji unijnych. Co ważne, zanosi się na to, że w przyszłym PE o koalicję większościową będzie dużo trudniej niż teraz.
A wracając do sprawozdania komisji konstytucyjnej, które zyskało aprobatę większości eurodeputowanych - na koniec kadencji Parlament chciał dać do zrozumienia, że dba o debatę na temat przyszłości Europy. I tyle. W praktyce życia europejskiego wszystko, co kluczowe, wyjaśni się po wyborach. Wtedy będziemy w zupełnie innym okresie wojny rosyjsko-ukraińskiej. Czekają nas też wybory prezydenckie w USA, co też może wpłynąć na sytuację w Europie.
Prawdziwa rewolucja w Unii to jej rozszerzenie
Czyli wiele hałasu o nic?
Kluczowy jest kontekst, w jakim znalazła się Unia. Mamy do czynienia z niezwykle szybką decyzją o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z krajem tak dużym jak Ukraina, a w dodatku będącym w stanie wojny. A przecież jeszcze do niedawna mało kto wyobrażał sobie, że Kijów może zacząć poważne rozmowy na temat wejścia do Wspólnoty! W kolejce jest też Mołdawia, a w poczekalni Gruzja - tu jednak jest dużo znaków zapytania. Wreszcie, pozostaje niedokończona kwestia integracji Bałkanów. UE widzi, że przesuwa się na wschód i lada chwila będzie miała nowy kształt geograficzny. Stąd elity polityczne zdają sobie sprawę, że jakaś reforma instytucji unijnych jest konieczna.
Rozszerzenie UE jest pretekstem do debaty na temat zmian traktatów?
Tak. Przypomnę, że gdy Polska wchodziła do Unii, to również toczyła się podobna debata, chociaż Wspólnota znajdowała się wtedy na innym stopniu rozwoju integracji europejskiej. Również teraz, w zmienionych okolicznościach, ale przed kolejnym dużym rozszerzeniem, należało oczekiwać podobnej dyskusji.
Zdaniem Donalda Tuska, kandydata na premiera RP, na razie mamy do czynienia polityczną publicystyką, a nie aktami politycznymi. Co pan sądzi o tej diagnozie?
Pełna zgoda. W tej całej dyskusji trzeba zadać inne pytanie: czy my w ogóle potrzebujemy zmian traktatowych, żeby wpuścić Ukrainę.
Potrzebujemy?
Moim zdaniem niekoniecznie. Traktat lizboński skonstruowano w ten sposób, że ma wszystkie niezbędne elementy do tego, aby przyjąć całą nową grupę państw do Unii Europejskiej. Niektóre elementy dostosowawcze możemy bez problemu zawrzeć w traktatach akcesyjnych nowych państw.
Skąd zatem wzięła się ta cała dyskusja o zmianie traktatów?
Ona toczy się od dawna. Ostatnio jej ważnym akordem był tzw. raport ekspertów z Francji i Niemiec. Paryż i Berlin jednak nie uznają tego za swoje oficjalne stanowisko. Raport, oprócz tego, że tradycyjnie wraca do dyskusji o Europie wielu prędkości, to podejmuje też sporo aspektów instytucjonalnych. Weźmy przykładowo postulat zmniejszenia liczby komisarzy - ta sprawa już została uregulowana w traktacie lizbońskim. KE całkiem nieźle radzi sobie na tym polu, wprowadzając swoistą hierarchizację komisarzy, a przy okazji Komisja wyrosła na lidera w układzie instytucji unijnych jeśli chodzi o wiele kluczowych polityk. Traktat lizboński jest też elastyczny w zakresie dostosowania liczby miejsc w Parlamencie Europejskim.
Są komisarze ważni i ważniejsi?
Tak, np. wiceprzewodniczący wykonawczy. I to całkiem nieźle funkcjonuje. To nie jest coś, co trzeba jakoś specjalnie zreformować. Kolejna sprawa: większość kwalifikowana - tej większości używa się jako normalnej procedury ustawodawczej w UE. A instytucja weta to tak naprawdę wyjątki od tej procedury. Co najwyżej istnieje więc potrzeba, aby w punktowych obszarach odejść od tego weta. Przykładem jest stosowanie sankcji, gdzie np. jakiś kraj prorosyjski, powiedzmy Węgry, może wszystko storpedować. Taki mechanizm byłby zresztą w interesie Polski.
To gdzie Unia nie domaga?
Powinniśmy wyjść z poważną propozycją finansowania Unii Europejskiej. Tego niestety komisja konstytucyjna Parlamentu nie porusza. Unia ma coraz więcej problemów i rzeczy, które musi robić w kategoriach globalnych. W trakcie pandemii COVID-19 de facto podwojono budżet Unii Europejskiej, aby pomóc państwom członkowskim. Naszą wielką potrzebą będzie teraz sfinansowanie odbudowy Ukrainy. Pytanie, jak to zrobić? Na pewno bieżący, wieloletni budżet UE w ogóle nie jest przygotowany na tak poważne wydatki.
Debaty wokół zmian traktatowych chyba nie należy wyrzucać do kosza?
Reforma instytucjonalna pozostanie na agendzie UE, i podejrzewam ożywi się już po wyborach europejskich, akurat w czasie prezydencji Polski w Radzie UE. Oczekiwałbym więc od Polski nowych inicjatyw, które wychodzą poza te utarte ramy debaty o kształcie instytucji i podziału głosów. Przykład z czasów pandemii. W jej trakcie wyszło, że UE znacznie lepiej poradziłaby sobie z koronawirusem, gdybyśmy mieli wspólną politykę zdrowia publicznego. O takich sprawach trzeba rozmawiać.
W sprawozdaniu jest o mowa o europejskiej polityce zdrowia publicznego. Kierunek dobry, tylko nie wiadomo, jak to wprowadzić w życie?
Tak. Ale powiem więcej. Duża część dobrych rozwiązań, po które sięgnięto w UE w ostatniej dekadzie, czyli od momentu wybuchu kryzysu w strefie euro, powstała niezależnie od planowanych reform traktatu podstawowego. Przykładowo, Europejski Mechanizm Stabilności, czyli taki trochę europejski fundusz walutowy, został ustanowiony osobnym traktatem, następnie wcielono go do prawa europejskiego. Podobnie jak wcześniej powstała i ewaluowała strefa Schengen.
Obecnie innowacyjnym rozwiązaniem jest Europejski Instrument na rzecz Pokoju, bo przecież nie można finansować polityki obronnej z budżetu Unii. Dzięki niemu Polska wysyła uzbrojenie na Ukrainę, a fakturę do Brukseli. W takich obszarach dużo jeszcze można zrobić.
UE. Rośnie pozycja Warszawy w rozmowach z Berlinem i Paryżem
Warszawa może w tej debacie dołożyć swoją cegiełkę? Co konkretnie?
Jeśli odzyskamy fundusze z KPO, wyjdziemy z procedury naruszenia praworządności, możemy odgrywać poważną rolę w wielu obszarach debaty unijnej, cała reszta UE naprawdę na to czeka.
Dziś powraca temat Unii Europejskiej wielu prędkości. Na zachodzie Europy toczy się poważna dyskusja na temat tego, czy państwa, które przystępują do Unii, powinny mieć pełną akcesję - do wszystkich form integracji - czy może ich do czegoś nie dopuszczać. Dla przypomnienia, Polska niegdyś uznawała taką debatę za niebezpieczną, bo grożącą fragmentacji Unii.
Prawo i Sprawiedliwość zwraca uwagę na dominującą pozycję Niemiec w UE. Teraz próbowało za pomocą uchwały sejmowej wezwać do odrzucenia prac PE. Jak pan to ocenia?
Żałuję, że PiS zrobił to wyłącznie dla celów elektoralnych - zdobycia poparcia wśród swoich zwolenników. Bo sam temat, czy zmieniać traktaty, zasługuje na bardzo poważną debatę.
Ale czy np. Niemcy i Francja są zainteresowane tym federacyjnym projektem, zarysowanym w propozycji PE?
Przywództwo Francji i Niemiec jest znacznie słabsze niż dawniej. Również sytuacja polityczna w tych krajach jest dużo bardziej problematyczna.
I właśnie dlatego, zdaniem części komentatorów, to ostatni moment na poparcie przez te kraje daleko idących zmian instytucjonalnych.
Tylko że zarówno Francja, jak i Niemcy nie zbudują żadnej polityki europejskiej bez wsparcia innych państw. Szczególną rolę może tu odegrać Polska. Zresztą, Niemcy dały plamę w polityce energetycznej i wschodniej, ich pozycja w Europie jest przez to dużo słabsza niż kiedyś. Podobnie jest z Francją, choć z innych, wewnętrznych powodów.
Osobiście nie bałbym się współpracy francusko-niemieckiej, raczej bym sobie życzył, żeby Polska do tego grona dołączyła. Będziemy rozmawiali z osłabionymi Francuzami i osłabionymi Niemcami. Na miejscu polskiego rządu grałbym bardzo ofensywnie. Zwłaszcza że jest o co się bić - członkostwo Ukrainy to wyzwanie dla naszych przedsiębiorstw i dla polityki spójności. Otwierając debatę na temat finansów Unii, możemy ugrać swoje interesy również w tej sprawie - rozsądnego rozłożenia dla Wspólnoty kosztów wstąpienia Ukrainy.
rozmawiał Tomasz Mincer