Obserwujemy właśnie najnowszą odsłonę konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zaczęło się 7 października, od ataku terrorystycznego Hamasuna terytorium Izraela.

W piątek, 24 listopada, rozpoczął się natomiast rozejm między stronami konfliktu zawarty w ramach osiągniętego porozumienia. Od początku jednak zawieszenie broni zakładało cezurę czasową - 4 dni. W tym okresie doszło do dwustronnej wymiany więźniów i zakładników: Hamas wypuścił 50 izraelskich zakładników, z kolei Izrael zwrócił wolność 150 Palestyńczykom. W poniedziałek MSZ Kataru - mediator między Izraelem a Hamasem - podało informację o przedłużeniu rozejmu o kolejne 2 dni, do czwartku.

Zawarte porozumienie daje możliwość przedłużenia rozejmu o kolejne dni, tak by mogło dojść do kolejnej wymiany więźniów. O przeszłości, ale przede wszystkim przyszłości, izraelsko-palestyńskiego konfliktu rozmawiamy z analitykiem Polskiego Instytutu Spraw Zagranicznych, Michałem Wojnarowiczem.

Reklama

Izrael-Palestyna. Geneza konfliktu

Reklama

Dziennik.pl: Od czego się to wszystko zaczęło? Jaka jest geneza konfliktu Izrael - Palestyna.

Michał Wojnarowicz, analityk PISM: Jeżeli mówimy o konflikcie izraelsko-palestyńskim to można sięgnąć do końca XIX wieku – prapoczątku tej sytuacji. Dwa różne narody, dwa różne nacjonalizmy zaczęły rywalizować o to samo terytorium. Palestyna znajdowała się pod panowaniem Imperium Osmańskiego, potem przeszła w ręce Brytyjczyków po I wojnie światowej. W tym czasie trwały tam już pewne procesy. Z jednej strony mamy do czynienia z napływem ludności żydowskiej motywowanym ideami syjonistycznymi, z drugiej rozwój świadomości narodowej miejscowej ludności arabskiej, gdzie ścierały się różne koncepcje. Ciężko tu mówić wówczas stricte o narodzie palestyńskim czy izraelskim - to są późniejsze terminy, niemniej już wtedy obie grupy widziały w sobie zagrożenie dla swojego stanu posiadania i celów politycznych. Konflikt zaczął eskalować w stronę konfrontacji zbrojnej. Nad tym wszystkim Brytyjczycy nie byli w stanie zapanować. Idea, do której wtedy dość powszechnie się skłaniano, to podział terytorium na państwa arabskie i żydowskie. Dochodzimy do 1948 roku.

Co się wówczas wydarzyło?

Powstaje państwo Izrael – zaczyna się wojna o niepodległość z państwami arabskimi. W tle wypędzenie lub ucieczka Palestyńczyków z terytorium w których powstał Izrael, w takich granicach, które teraz znamy. Nie całej, bo spora część ludności tam pozostała. 1948 r. otwiera główny etap konfliktu. Kolejnym był rok 1967, kiedy Izrael w Wojnie Sześciodniowej zajmuje m.in. Zachodni Brzeg i Strefę Gazy okupując tym samym te obszary. Pod władzą Izraela znajduje się wówczas potężna część narodu palestyńskiego. I kolejne - tak naprawdę - 20 lat względnego może nie spokoju, ale pewnego politycznego zawieszenia.

Nie ma po stronie izraelskiej żadnej wizji przyszłości tych terytoriów w kontekście samostanowienia Palestyny. Natomiast wiodące wówczas siły palestyńskie polityczne – głównie kierowana przez Fatah Organizacja Wyzwolenia Palestyny – wybierają ścieżkę zbrojną. I w ten sposób dochodzimy do lat 90., kiedy dochodzi do zmian w globalnej sytuacji międzynarodowej. Pojawiają się istotne zmiany na samym Bliskim Wschodzie m.in. wybuch I Intifady. Po obu stronach zwycięża koncepcja rozwiązania dyplomatycznego. Mamy proces w Oslo (wzajemne uznanie Izraela i OWP – red.) i rozpoczęcie prac nad faktycznym rozwiązaniem dwupaństwowym. Obok Izraela ma powstać niepodległa Palestyna, a strony zawrą kompromis dotyczący terytorium, ludności i innych kwestii spornych. Tyle teorii. Sam proces jest mocno atakowany m.in. przez Hamas – organizacje islamistyczną, która powstała pod koniec lat 80. w Strefie Gazy na bazie działającego wcześniej tam odłamu Bractwa Muzułmańskiego. Hamas koncentruje się na działaniach terrorystycznych, w tym widząc metodę na wykolejenie tego procesu pokojowego.

Zatrzymajmy się na chwilę przy Hamasie. Czy dla Palestyńczyków zamieszkujących Strefę Gazy jest jakaś alternatywa dla tej organizacji?

Tu mówimy o kwestii podziałów wśród Palestyńczyków także stricte terytorialnych (Zachodni Brzeg i Strefa Gazy). Natomiast kończąc wątek historyczny to należy wspomnieć o czasie II Intifady. Wówczas dochodzi do kolejnego wielkiego starcia między Palestyńczykami a Izraelczykami, które grzebie zaufanie między stronami. W 2005 roku Izrael wycofuje się ze Strefy Gazy. Ewakuuje z tego terenu osiedla żydowskie i kończy swoją obecność wojskową, utrzymując kontrole nad granicami. Postawiono na wariant separacji, który chciał implementować premier Izraela Ariel Szaron, ale te plany zatrzymała jego choroba. W 2006 r. Hamas wygrywa wybory parlamentarne w Autonomii Palestyńskiej. Bo też Hamas jest jak najbardziej obecny na palestyńskiej scenie politycznej. Zostali wybrani przez Palestyńczyków głównie za sprawą rozczarowania, jakie przyniosły rządy formacji Al-Fatah. W wyniku wewnątrz-palestyńskich walk w 2007 r. Hamas przejmuje władzę w Strefie Gazy i od tego momentu mamy podział na Strefę Gazy, gdzie rządzi Hamas i Zachodni Brzeg zarządzany przez Fatah.

Wracając do pańskiego pytania: jak się "wgryźć" w sondaże dotyczące preferencji politycznych Palestyńczyków to widać, że Hamas faktycznie jest alternatywą, ale warto zaznaczyć, że to jest alternatywa wobec tych rządów, które oni znają. Na Zachodnim Brzegu Hamas ma większe poparcie niż w samej Strefie Gazy. Bo mieszkańcy tego drugiego regionu wiedzą, z czym wiążą się rządy Hamasu. Inną rzeczą jest poparcie dla metod, czy przemoc i konfrontacja zbrojna to jest ta droga, która powinna doprowadzić do realizacji palestyńskich celów politycznych. Poparcie dla takich metod rosło w ostatnich latach. Bo wizja niepodległości Palestyny oddalała się – to raz. Dwa: izraelska kontrola nad Zachodnim Brzegiem stawała się coraz większa, chociażby ze względu na rozwój osadnictwa żydowskiego. Trzy: brak wiary w sprawczość oficjalnych władz palestyńskich połączone z brakiem jakiegokolwiek zainteresowania rozmowami pokojowymi, po stronie izraelskiego rządu.

Warto też wspomnieć o czynniku demograficznym. Palestyńczycy to młode społeczeństwo, które nie zna innych realiów niż okupacja Izraela na terytoriach palestyńskich, rządy Hamasu w Strefie Gazy, ale też rządy Mahmuda Abbasa (prezydent Palestyny – red.) i brak możliwości zmiany tego układu politycznego w wyborach. To wszystko owocuje frustracją, brakiem nadziei, co jest pożywką do radykalizacji.

Prof. Wiesław Lizak z Uniwersytetu Warszawskiego jest zdania, że nawet jeśli Izraelowi uda się unicestwienie Hamasu w Strefie Gazy to w wyniku stosowanych przez państwo izraelskie represji w perspektywie kilku lat młodzi Palestyńczycy zaczną się radykalizować. I będą wstępować do takich organizacji jak Hamas. Zgadza się Pan z tą opinią? Izrael będzie miał problem z palestyńskim nacjonalizmem…

Nie tyle z nacjonalizmem, co z radykalizmem. Natomiast tak, zgadzam się z tą opinią. Bezpośrednio konfliktem dotknięte są miliony osób, to jest rzeczywistość, w której funkcjonują od dekad. Skala obecnej eskalacji jest największa od jego początku. Jeżeli się pozbawi Hamas zasięgu terytorialnego to zmieni sytuację na szczeblu polityczno-dyplomatycznym i otworzy różne możliwe scenariusze. Natomiast w kontekście społecznym jak długo nie pojawi się pozytywna agenda na temat niepodległości Palestyny, tak długo będziemy odsuwać kolejną eskalację w czasie.

Izrael mocno stawiał na koncepcje, że Hamas będzie bardziej zainteresowany nie tyle walką z Izraelem, co zarządzaniem Strefą Gazy. Ewentualne konfrontacje przebiegną w - nazwijmy to - rytualnym wymiarze. Ostrzały rakietowe tak, ale nie masowa operacja w postaci szturmu na Izrael. Bo tego, prawdę mówiąc, bardziej się spodziewałem ze strony Hezbollahu.

Atak Hamasu na Izrael a Rosja?

Liderzy Hamasu utrzymują kontakty z Rosją. To mogło mieć wpływ na decyzję o ataku na Izrael 7 października 2023 roku?

Moim zdaniem to jest zbyt daleko idący wniosek. Rosja na Bliskim Wschodzie stosuje politykę rozmawiania ze wszystkimi. Stara się mieć jak najwięcej narzędzi i metod nacisku, którymi może operować i je wykorzystywać. Konsekwentnie stoi na stanowisku, że Hamas w 2006 roku wygrał wybory, więc jest siłą polityczną, z którą można rozmawiać. I nie jest w tym odosobniona. Tu byłbym daleki od scenariuszy w stylu: Putin aktywuje Hamas. Choć nie ma co ukrywać prezydent Rosji korzysta z obecnej sytuacji. W tym konflikcie opowiedział się po stronie palestyńskiej, a Izrael – ostrożny dotąd w polityce względem Rosji – odnosi się do tego bardzo negatywnie.

Wspominał Pan, że bardziej spodziewał się takiego ataku, jaki przeprowadził Hamas, ze strony Hezbollahu. Zastanawiam się na ile decyzja o ataku na Izrael była autonomiczna? Być może się mylę, ale wydaje mi się mało prawdopodobne, by liderzy Hamasu wierzyli, że są w stanie w zbrojnej konfrontacji pokonać Izrael.

Doprecyzujmy. Nie tyle się spodziewałem, co taktyka, którą obrał Hamas, czyli duży szturm nadgraniczny: porwania, ataki ludności cywilnej a to wszystko pod osłoną ostrzału rakietowego była scenariuszem, który izraelska armia rozważała szczególnie w kontekście ewentualnego ataku Hezbollahu. W ostatnich latach zagrożenie ze strony Hamasu było traktowane mniej poważnie. Wracając do pańskiego pytania - to nie jest takie zerojedynkowe. Rzeczywiście żadna organizacja terrorystyczna nie liczy na to, że jednym atakiem pokona swojego przeciwnika.

Al-Kaidawiedziała, że atakiem z 11 września 2001 roku nie zniszczy USA. Chodzi o pokazanie słabości przeciwnika i wpędzenie go w chaos, ale też przygotowanie na jego odpowiedź. Mimo wszystko – w mojej ocenie – Hamas wciąż liczy na to, że Izraelowi nie starczy sił, by móc go ze Strefy Gazy trwale usunąć. Z uwagi na presję międzynarodową, osłabienie wewnętrzne (polityczne – red.) Izraela czy asymetryczną skalę ofiar, wizerunkowo obciąża Izrael. Hamasowi udało się zadać Izraelowi potężne straty zarówno materialne jak i psychologiczne. Nie chodziło o pokonanie Izraela tu i teraz, ale zrobienie kolejnego kroku w celu osłabienia przeciwnika. I też pokazanie innym "skuteczności" swojej metody.

"Bunt świata muzułmańskiego"

Obecny etap wojny może się przełożyć, o ile już do tego nie doszło, na konflikt religijny? Mam tu na uwadze bunt świata muzułmańskiego, który zjednoczyłby się w walce z Izraelem.

Świat muzułmański jest propalestyński, niemniej poparcie to jedno a chęć pomocy to już druga sprawa. To się przekłada na poziom władz politycznych. Mamy tych samych sojuszników sprawy palestyńskiej, ale jeśli chodzi o konkretne wsparcie, to już jest kwestia dużo bardziej złożona. Także po ostatnim szczycie arabsko-islamskim nie udało się sformułować mocnego wspólnego stanowiska. Bo z jednej strony, owszem, wsparcie dla niepodległej Palestyny jest, ale też nie ma poparcia dla metod Hamasu. Zwłaszcza, że sporo państw regionu boryka się z islamskim fundamentalizmem. Część retoryki państw arabskich wobec Izraela jest po trosze obliczona na uspokojenie swojej wewnętrznej stabilności. Mówimy tutaj przede wszystkim o reżimach autorytarnych, które nie mają legitymacji demokratycznej, więc innymi metodami muszą utrzymać poparcie w społeczeństwie. Propalestyński wiec np. Kairze może się szybko przerodzić w antyrządowy protest.

Jak wygląda Hamas na tle takich organizacji jak ISIS czy Hezbollah?

Każde z tych ugrupowań jest inne. W ostatnim przekazie Izrael bardzo wyraźnie podkreśla formułę Hamas = ISIS, biorąc pod uwagę metody użyte 7 października to analogię do Państwa Islamskiego nasuwają się same. Niemniej ISIS to organizacja, która stawia sobie nieco inne cele. W przypadku Hamasu mamy do czynienia mimo wszystko z celem nacjonalistycznym. Hamas walczy o zniszczenie Izraela jako państwa i ustanowienie niepodległej Palestyny, która będzie państwem islamskim.

ISIS natomiast walczy o globalny kalifat, który obejmie cały świat muzułmański. Te organizacja (ISIS i Hamas – red.) bynajmniej nie szły w parze. Warto pamiętać, że Hamas zwalczał zaczątki Państwa Islamskiego na swoim terytorium. Był taki czas, kiedy wspólnym wrogiem dla Hamasu, Hezbollahu, Palestyńczyków, Izraela i wszystkich innych państw regionu było właśnie ISIS.

A Hezbollah?

Tu sprawa wygląda troszeczkę inaczej. Motywacje i cele Hezbollahu są trochę inne, bo ich pozycja jest inna. Organizacja jest mocno zintegrowana z instytucjami państwowymi Libanu. Stąd kieruje się mocno wewnętrznymi kalkulacjami, interesami politycznymi, gospodarczymi, wizerunkowymi. Oczywiście też się opowiadają za wolną Palestyną, wspólnie z Hamasem i swoim irańskim patronem widzą się jako "oś oporu" przeciwko USA, Izraelowi i reszcie ich sojuszników. Jest to organizacja znacznie silniejsza niż Hamas, o dużo większych możliwościach bojowych, co też bardzo niepokoi Izrael. Pojawiały się doniesienia z których wynikało, że Izrael rozważał atak prewencyjny na Hezbollah. By "uprzedzić" to zagrożenie.

Analityk PISM: Izrael stał się zakładnikiem swojego sukcesu

Pomówmy teraz o samym konflikcie. Atak Hamasu zaskoczył wszystkich, w tym władze Izraela. Czy Pana zdaniem to była główna przyczyna porażki izraelskich władz, czy można się tutaj doszukiwać też innych, nieoczywistych, przyczyn?

Przez "inne" kwestię doszukujemy się najczęściej teorii spiskowych. Bo one nam wszystko tłumaczą. Problem w tym, że teorie spiskowe zakładają istnienie dużej grupy bardzo kompetentnych ludzi, którzy ściśle ze sobą współpracują i są w stanie utrzymać spisek w tajemnicy. Rzeczywistość funkcjonuje jednak w dużej mierze inaczej.

Izrael stał się wizerunkowo zakładnikiem swojego sukcesu m.in. obrazem państwo z najskuteczniejszym wywiadem na świecie. Ogólnie zawiodły instytucje bezpieczeństwa Izraela, nie tylko Mosad, ale też Szin Bet i Aman. My wszystkiego też jeszcze nie wiemy. Sporo rzeczy jest poza wiedzą dostępną publicznie. Na pewno zostanie utworzona komisja śledcza, która zbada genezę ataku z 7 października. Ale też ustalenie dlaczego armia nie była w stanie szybko zareagować. Bo tak naprawdę zaskakująco wiele czasu zajęło zanim udało się wypchnąć Hamas do Strefy Gazy. W artykułach pojawiają się obecnie informację, że tu i ówdzie były sygnały o tym, że zaniedbano zbieranie informacji. I to jest jedna kwestia. Niedostateczna analiza informacji – to druga rzecz. Ćwiczenia Hamasu, które wskazywały na przygotowywanie się do przeprowadzenia konkretnego ataku – to zostało uznane za niewiarygodne. I dochodzimy do etapu politycznego. Jak na te raporty reagowało dowództwo i politycy? Ciężko przy tym zrzucać całą winę na Benjamina Netanjahu. Zawinił cały system.

Wojna trwa już ponad miesiąc. Zapytam wprost: Czy z tego może być coś większego? Na ile realne jest zagrożenie, że konsekwencją wojny Izraela z Hamasem będzie konflikt o zasięgu globalnym.

Powiem tak: jeżeli mówimy o zagrożeniu w skali wojny światowej to nie, nie sądzę. Natomiast ten konflikt jest globalny w tym sensie, że z różnych powodów skupia uwagę świata. Chociażby biorąc pod uwagę skalę manifestacji, które przeprowadzono wokół tego konfliktu. Także kwestia zakładników. W ręce Hamasu trafili ludzie w gruncie rzeczy z całego świata. Ten konflikt może też wpłynąć na wynik wyborów w USA.

W wymiarze regionalnym dużo zależy od kalkulacji najważniejszych graczy, jak wspomniany wcześniej Hezbollah. Ale też Iran. Pytanie, jak będzie się kształtować sytuacja na Zachodnim Brzegu, bo tam wciąż sytuacja jest bardzo niestabilna. Prawda jest taka, że obecny konflikt może eskalować na dwa sposoby. Pierwszy, kontrolowany – strony będą dążyć do tego, że stawka będzie podbijana, bo będzie im się to kalkulować. Albo też będą postawione przed faktem dokonanym. Na przykład duże straty po ataku rakietowym Hezbollahu na Izrael. W takiej sytuacji odpowiedź Izraela będzie musiała być adekwatna. Wówczas eskalację będzie trudno powstrzymać.

Kluczowa kwestia brzmi: jak będzie się rozwijać sytuacja w samej Strefie Gazy? Izraelska operacja po tym zawieszeniu broni, które teraz obserwujemy, będzie kontynuowana. Izrael ma spore możliwości, ale pytanie jest też takie, jak będzie rosła presja międzynarodowa żeby jednak zatrzymać tą sytuację. Druga rzecz to Hamas. Póki co jest to jednak zwarta formacja, zobaczymy jaka trwała będzie ich siła. Jest jeszcze bardzo wiele niewiadomych. W wymiarze globalnym spodziewam się głównie wpływu na nastroje społeczne na świecie.

Presja międzynarodowa

Wspomniał pan o presji międzynarodowej. W Europie obserwujemy liczne propalestyńskie demonstracje. Na ile mogą one zbudować sukces wizerunkowy Palestyny? Bo pomimo tego, że to Hamas zaatakował Izrael, to protesty propalestyńskie wydają się być liczniejsze.

Ten konflikt zawsze generował dużo emocji, co ułatwia mobilizację aktywistów i demonstrantów. Problematyczne jest faktycznie to, jakiego języka używa się w tych protestach. Na tym samym proteście pojawiają się apele wzywające do zawieszenia broni, ale też mogą pojawić się hasła wsparcia dla Hamasu. Hasło wzywające do powstania niepodległej Palestyny jest jak najbardziej akceptowalne, tylko pytanie o metody, jakimi ten cel ma być osiągnięty. Pojawia się krytyka Izraela, ale wyrażana w sposób antysemicki. Jest to duże wyzwanie dla poszczególnych państw i ich służb. Sytuacja nie sprzyja tonowaniu nastrojów. Media społecznościowe bazują na polaryzacji opinii. Obecna sytuacja wymaga dużej odpowiedzialności mediów, polityków czy liderów opinii, żeby te relacje wyważyć.

Co dalej z Benjaminem Netanjahu? Premier Izraela ma szanse pozostać na swoim stanowisku…

Szanse są małe. Tym niemniej dopóki stoi za nim jego koalicja, dopóty może czuć się w miarę bezpieczny. Natomiast wydaje się bezpieczny głównie na czas wojny. Izrael nie ma tradycji politycznej żeby zmieniać lidera w trakcie kryzysu, zwłaszcza o takiej skali. Z drugiej jednak strony ma też długą tradycję rozliczania przywódców za kryzysy państwowe, szczególnie w wymiarze historycznym. Z całą pewnością Netanjahu nie uniknie odpowiedzialności, będzie obiektem rozliczeń. To się nałoży na wszystkie rzeczy, które wcześniej na nim ciążyły. Abstrahując od jego osobistych problemów sądowych, to też reformy jakie chciał przeprowadzać od powrotu do władzy w 2022 r. i polaryzacja społeczna. To wszystko go obciąża. Jednocześnie jest gwarantem realizacji celów politycznych przez współkoalicjantów – zwłaszcza z radykalnej prawicy – bo oni nie są partnerem praktycznie dla nikogo spośród innych partii politycznych. Koalicja Netanjahu będzie starała się go wspierać jak najdłużej.

Z kolei w przypadku zwycięstwa Izraela nad Hamasem ten sukces spadnie też po części na premiera. Pytanie, jak będzie chciał to wykorzystać? Niemniej rozliczenia za 7 października na pewno będą go ciągnąć w dół. W sondażach jego partia traci praktycznie pół stanu posiadania. Co prawda twardy elektorat za nim stoi, ale sondaże są nieubłagane.

Kto po Netanjahu?

Kto zatem może zastąpić obecnego premiera Izraela?

Benjamin Gantz, czyli obecnie członek rządu, który jako jedyny spośród przedstawicieli opozycyjnych partii wszedł do rządu jedności. Jego partia zyskuje w sondażach. Gantz jest bardziej w centrum, ale jest też utożsamiany z prawicą. Natomiast, jeżeli operacja Izraela przeciw Hamasowi się nie powiedzie to też będzie pewne obciążenie dla niego. Jest częścią tego systemu i firmuje sobą te decyzje które mają teraz miejsce. Niemniej wydaje się, że jego partia pokona Netanjahu. Podsumowując: na pewno obecny premier będzie walczyć do końca, jeżeli chodzi o jego polityczną karierę.

Następca Netanjahu postawi na dialog z Palestyną? Dopuszcza Pan taką ewentualność.

Ostrożnie powiem, że tak. Bo Izraelczycy są podzieleni, jeżeli chodzi o wizję rozwiązania kwestii Palestyny. Czy należy wprowadzić jeszcze mocniejszą kontrolę terytoriów czy może jednak postawić na dialog. Na to też pewnie będą naciskali zagraniczni partnerzy. Dużo kwestii leży po stronie przywództwa palestyńskiego. Rytm tego wszystkiego będą wyznaczać wydarzenia w Strefie Gazy.

No właśnie, przyszłość Strefy Gazy. W ramach zawartego między stronami konfliktu porozumienia weszło w życie czasowe zawieszenie broni, ale co potem? Statystyki tego konfliktu budzą grozę – 14 tysięcy ofiar w ciągu nieco ponad miesiąca walk…

Przede wszystkim to katastrofa ludności cywilnej. Katastrofa dla życia i zdrowia Palestyńczyków. Kolejne problemy będą się nawarstwiać. Brak dostępu do żywności, do wody czy większa możliwość chorób. Biorąc pod uwagę zniszczenia to też trudne warunki funkcjonowania na co dzień. Spodziewam się niestety, że sytuacja będzie coraz bardziej dramatyczna. To będzie wymagało ze strony społeczności międzynarodowej zaadresowania dużej pomocy humanitarnej. I też dużej presji na Izrael. Przyjmijmy, że Hamas zostanie pokonany to też jest pytanie, w jaki sposób zostanie pokonany. Czy zostaje zlikwidowany, czy też jest w stanie prowadzić działania partyzanckie. Wracamy trochę do sytuacji z 2005 roku. Ale co wtedy? Pytanie, czy Izraelczycy utrzymują swoją obecność wojskową w Strefie Gazy czy raczej skupiają się na bieżącym reagowaniu na konkretne wydarzenia. A scenariusz międzynarodowej siły pokojowej w tym miejscu.

"Trwały rozejm to zwycięstwo Hamasu"

Jak wobec tego ocenia Pan samo porozumienie zawarte między stronami konfliktu?

To taktyczne porozumienie. Faktycznie było niezbędne w tym momencie działań zbrojnych. Niemniej, myślę, że Izrael będzie kontynuował realizację celu tej operacji, czyli likwidacje Hamasu. O kolejne zawieszenie pewnie będzie dużo trudniej. Będzie pewnie presja, by obecne porozumienie przedłużać, bo skala konfliktu jest już ponad polityczną wytrzymałość niektórych sojuszników Izraela. Myślę jednak, że te naciski raczej pójdą w próżnię. Jeśli teraz zostałby zawarty trwały rozejm, to z perspektywy Izraela Hamas wygrał. Pokonał Izrael, wytrzymał jego atak. Izraelskie władzę na ten scenariusz nie pójdą.

Rozmawiał Paweł Auguff.