Chcesz wiedzieć, jak czeka cię przyszłość - zapytaj bank. On oszacuje twe perspektywy, przy okazji decyzji, czy zaryzykować i dać ci pieniądze, aby na tobie zarobić. Trzymając się tej reguły równie dobrze można postawić pytanie w szerszym kontekście i od razu w odniesieniu do całego kraju. Niekoniecznie przy tym zaglądając do raportów ratingowych, lecz raczej do centrów analitycznych, śledzących sytuację: gospodarczą, polityczną i społeczną w konkretnych państwach.
Takim źródłem na początek może być np. Les Études Économiques du Groupe Crédit Agricole. Zauważmy - grupa bankowa Crédit Agricole znajduje się w pierwszej dziesiątce największych banków świata, od lat inwestuje w Polsce, bardzo mocno swą przyszłość wiąże (tak jak cała Francja) z powodzeniem projektu, którym jest Unia Europejska. Poza tym patrzy na III RP z oddali Europy Zachodniej, a nie zaraz zza Odry.
Do powodów, aby tam zajrzeć dodać można jeszcze obszar zainteresowań centrum Studiów Ekonomicznych Crédit Agricole. Jego dyrektorka dr Isabelle Job-Bazille określa je następującymi słowami: „żyjemy w świecie w fazie przejściowej, w którym chwieją się punkty odniesienia, co stanowi zagrożenie o konsekwencjach politycznych”. Następnie dodając: „Wzrost populizmu i odrzucenie dominujących modeli – demokracji, liberalnego kapitalizmu, multilateralizmu – kształtują bardziej niestabilny, bardziej skomplikowany świat geopolityczny, w którym równowaga sił zmienia się gwałtowniej. Ta faza dekonstrukcji zapowiada nowy świata, nadal w budowie, oferujący nowe możliwości i modele gospodarcze i społeczne, które należy wymyślić na nowo”.
Po przeczytaniu tej deklaracji warto powędrować do działu zajmującego m.in. Polską. Najnowszy raport ma datę 17.01.2024. Poza opisem konfliktu prezydenta Dudy z premierem Tuskiem oraz uwięzienia posłów Kamińskiego i Wąsika odnaleźć w nim można, jak analitycy banku postrzegają sytuację, w której znajduje się obecnie III RP.
„Żart na pograniczu złego gustu”
„Mało prawdopodobne było już to, że PiS, dawna partia rządząca, odda stery w sposób demokratyczny i pokojowy, ale skoro to nastąpiło, przedstawiają się jako obrońcy praworządności w Polsce - żart na pograniczu złego gustu! (frôle le mauvais goût – w oryginale). Co gorsza, były premier zaapelował do brukselskich instytucji, aby «im pomogły», podczas gdy te ostatnie spotkały się wcześniej z ostrą krytyką i dyskredytacją ze strony przywódców PiS” – czytamy.
Po tym emocjonalnym początku, wyrażającym, co autorka sądzi o relacjach, jakie Zjednoczona Prawica oraz premier Morawicki uskuteczniali z Brukselą, (bynajmniej nie Polka związana z KOD-em, lecz francuska analityczka z ośmioletnim stażem), następuje przejście do rzeczy.
Odbiorcy raportu z krajów UE (a raczej nie jest to grono użytkowników dwudziestoletnich samochodów, posiadający trzydziestoletni kredyt na dwupokojowe mieszkanie, lecz nieco zamożniejsze i bardziej wpływowe osoby) dowiadują się co następuje.
„Głównym wyzwaniem dla rządu Tuska jest, po pierwsze rozwikłanie ogromnej sieci antydemokratycznej, która została utkana przez osiem lat rządów PiS. Zadanie jest bardzo trudne i niebezpieczne, bo instytucjonalny «lockdown» sięga bardzo daleko” – czytają.
Dalej są szczegóły na temat możliwości działań obstrukcyjnych prezydenta, tego jakie instytucje obsadził PiS „swoimi ludźmi” oraz zestaw potencjalnych trudności. Wprawdzie autorka pisze o „przywracaniu praworządność do stanu zgodnego z przepisami Unii Europejskiej”, jednak de facto jej wywód informuje czytelnika, iż dopóki organy państwa w III RP nie zostaną „wyczyszczone” z pisowskich nominatów, dopóty Komisja Europejska będzie wstrzymywać szerszy strumień funduszy unijnych.
Mimo to, podsumowanie brzmi optymistycznie ponieważ: „ Bruksela jest jednak bardzo pewna nowej polityki Warszawy i nie należy lekceważyć umiejętności i doświadczenia politycznego D. Tuska, który będzie potrafił manewrować, aby znaleźć rozwiązania i realizować swój program polityczny”. Tyle o nowej Polsce w oczach grupy bankowej o globalnym znaczeniu.
Innowacyjne sposoby Donalda Tuska
Ci, którzy o bankach o piszą, nawet jeśli czynią to spoza Unii Europejskiej, podzielają powyższą diagnozę. „Administracja premiera Donalda Tuska nie miała innego wyboru, jak znaleźć innowacyjne sposoby na odwrócenie zmian wprowadzonych przez PiS” – stwierdził w tym tygodniu „Financial Times” w komentarzu odredakcyjnym.
„Skala zadania polegającego na wyrwaniu kluczowych instytucji z rąk osób mianowanych przez PiS, a także w obliczu prezydenta, który stoi po stronie opozycji, oznacza, że cele jak dotąd usprawiedliwiają środki. Tusk pozostał w zgodzie z duchem prawa” – orzeka pismo. Przy kontynowaniu działań granice, jakie zaleca to: „usuwając lokajów PiS z państwowych instytucji i firm, musi powstrzymać się (rząd Tuska – przyp. aut.) od zastępowania ich własnymi lojalistami, ale wybierać osoby o niezależnych poglądach”. A po drugie dać święty spokój prezesowi NBP, ponieważ próba jego usunięcia: „grozi zantagonizowaniem władz UE dla ograniczonych korzyści”.
Ten dwugłos ciekawie, bo z innej perspektywy uzupełnia specjalna wysłanniczka „El Independente” do Warszawy Ana Alonso. Wieloletnia korespondentka hiszpańskiego medium, pisząca dla niego zwykle z Berlina sądzi, że: „Solidna Polska, z demokracją wzmocnioną po poznaniu cieni «nie-liberalizmu», będzie kluczowa dla europejskiej przyszłości. I Francja i Niemcy zdały sobie z tego sprawę”.
Na potwierdzenie swej tezy przytacza przykłady działań m.in. szefa francuskiego MSZ Stéphane Séjourné, zabiegającego o względy Warszawy i jak najszybsze reaktywowanie Trójkąta Weimarskiego. W ocenie Any Alonso na korzyć rządu Tuska gra: „słabość prezydenta Emmanuela Macrona pozbawionego większości w Zgromadzeniu Narodowym oraz słabość kanclerza Niemiec Olafa Scholza, w obliczu rosnącej skrajnej prawicy reprezentowanej przez Alternatywę dla Niemiec”. Zatem wedle Alonso III RP wkrótce powinna w Unii odgrywać większą rolę niż Hiszpania, a nawet niż Włochy pod rządami, traktowanej w Brukseli, Paryżu oraz Berlinie bardzo nieufnie, premier Meloni. Acz autorka nie do końca wyjaśnia czemu miałoby to nastąpić. Choć przecież publiczną tajemnicą jest, że siły polityczne spoza głównego nurtu (jak choćby partia Bracia Włosi – Centroprawica Narodowa Giorgi Meloni) nie mogą liczyć na sympatię elit władzy Francji i Niemiec, ani też instytucji unijnych.
Dlatego też żaden wcześniejszy polski premier w III RP nie posiadał tylu atutów, jakie bez większego wysiłku trzyma w ręku Donald Tusk. Dzieje się tak ponieważ całą Europę zachodnią dotyka - cytując za dr Job-Bazille - „faza dekonstrukcji”, jakiej nie widziano od stu lat.
Strach starych elit politycznych
Oto przez osiem dekad stabilny porządek polityczny tworzyły te same nurty ideowe i przeważnie te same partie. W praktyce oznaczało to ten sam garnitur ludzi, stopniowo wymieniany wraz z upływem czasu na młodszych z tego samego nurtu i partii. Typowy produkt stabilnych czasów Olaf Scholz całą swą karierę od wczesnej młodości do dziś związał z SPD. Tak awansując w jej ramach na sam szczyt. Obecne elity władzy, nawet z bardzo różniących się ideowo partii, znały się osobiście (czasami od dziecka) i ufały, iż przeciwnicy polityczni przestrzegają reguł gry. Nic nie stało na przeszkodzie temu, żeby lider partii chadeckiej prywatnie lubił lidera socjalistów. Zatem przegranie wyborów i przekazanie rządów nie stanowiło problemu. Aż do czasów dekonstrukcji, gdy okazuje się, że stare partie zupełnie przestały reprezentować interesy rosnącej rzeszy wyborców w zachodnich społeczeństwach. Ci zaczęli więc szukać sobie nowych liderów politycznych i nietradycyjnych stronnictw. Jednocześnie stare partie, dbające przede wszystkim o utrzymanie doczasowego status quo, okazują się dla tychże obywateli znienawidzonym wrogiem. Podobnych transformacji Europa doświadczała już wcześniej. Przemiany społeczne w XIX w. wypchnęły w górę: socjalistów, traktowanych przez ówczesnych: monarchistów, konserwatystów i liberałów jako śmiertelne zagrożenie. Po I wojnie światowej powszechne zubożenie Starego Kontynentu zaowocowało na Zachodzie popularnością faszystów i komunistów. W parze z każdą taką „dekonstrukcją” szły zawsze olbrzymie wstrząsy. Nic zatem dziwnego, że stare elity Europy zachodniej dziś bardzo się boją, bo widzą nadciagającą zmianę, ale nie mają pomysłu - jak sobie z nią poradzić. Stąd ogromny entuzjazm po odzyskaniu władzy przez Donalda Tuska. Wyrażał się on choćby przyznaniem polskiemu premierowi, nim jeszcze objął urząd, tytułu: „najbardziej wypływowego polityka w Europie” przez portal „Politico”.
„To promyk nadziei dla centrystów na całym kontynencie, którzy z rozpaczą patrzyli, jak siły populistyczne przenoszą się z peryferii do rządu” – ogłosiło wówczas „Politico”, acz nie definiując dokładnie sprawy. Bo nasz „promyk” to nadzieja dla wszystkich starych nurtów, że zmiany są odwracalne, ponieważ w Europie zachodniej PiS jest postrzegany, jako ten sam nowy populizm, co: AfD, Front Narodowy, czy VOX. Zaś Jarosław Kaczyński i inni liderzy partii ciężko pracowali na to, żeby dokładnie tak ich widziano.
Zatem Tusk jest „swój”, a to znaczy bardzo wiele. Ma bowiem dzięki temu możność domagania się dla Polski tego, co jej się w Unii de facto należy. Mianowicie wcale nie funduszy, bo one są kwestią drugorzędną. Niemcy, Francja, Włochy, czy Holandia są płatnikami netto, czyli dokładają do interesu, a mimo to robią wszystko aby nadal trwał. Ponieważ to nie fundusze są najważniejsze, lecz zakres władzy i wpływ. Obsadzanie stanowisk w Komisji Europejskiej, liczba urzędników z danego kraju pracujących na co dzień w instytucjach unijnych, to jak układają się głosowania w Radzie Unii Europejskiej itd. Mnóstwo czynników budujących wpływy danego państwa w Unii. Jeśli są małe, to o każdy pieniądz z należnych funduszy musi się dziś błagać na kolanach. Jeśli duże, wówczas ani chroniczny deficyt budżetowy, ani długi, ani notoryczne łamanie unijnych przepisów nie tworzą problemu.
Wizerunek „promka nadziei”
Przy prowadzeniu zręcznej polityki Donald Tusk i jego rząd mają szansę wyszarpać dla III RP zupełnie inną pozycję w Unii niż obecna. Jeśli Tusk zechce. A nikomu innemu przed nim nie trafiła się tak wielka okazja.
Jest też druga strona medalu. „Promyk nadziei” otrzymał przyzwolenie od obecnych elit rządzących w Berlinie, Paryżu i Brukseli na robienie w polityce wewnętrznej, co tylko żywnie mu się podoba. Pod warunkiem zachowania wizerunku „promyka nadziei”. To płynna granica. Można ją bardzo naginać. Zamieniając egzekwowanie sprawiedliwości wobec odsuniętej od władzy prawicy zgodnie z literą prawa za konkretne nadużycia (a lista ich się wydłuża), najpierw w rozliczenia, a następnie w prymitywną zemstę. Oddając ją w ręce oszalałego ze szczęścia Romana Gietycha.
Można więc ignorować wyroki niektórych izb Sądu Najwyższego oraz orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, a potem pójść krok dalej i w pewnym momencie mieć w głębokim poważaniu wyrok każdego sądu. Wystarczy dowolnego sędziego nazwać neosędzia i sprawa załatwiona. To rodzi wielką pokusę, aby obecny obóz władzy, odbijając z rąk PiS łupy, wziął je w całości dla siebie i swoich ludzi. A potem jeszcze dołożył deserek z nowych łupów, bo czemu by nie? Jedyny problem, jaki wówczas pozostanie, to przekonywanie wyborców, że taka Polska jest o wiele lepsza od pisowskiej. Dopóki są wolne wybory.