Dr Jarosław Kuisz – autor m.in. książek "Koniec pokoleń podległości", "The New Politics of Poland" oraz książki "Suwerenność post-traumatyczna", która ukaże się w tym roku, a której jest współautorem – przypomniał, że "tuż po katastrofie smoleńskiej Polacy się zjednoczyli". - To był moment, w którym Polacy gremialnie udawali się pod Pałac Prezydencki, upamiętniali to, co się wydarzyło oraz próbowali zrozumieć, przeżyć i pogodzić się z tym, że nastąpiła dekapitacja władzy wykonawczej, zginęła głowa państwa. W pierwszym odruchu sięgano do popularnego idiomu romantycznego. Właściwie od prawa do lewa można było przekonać się, że wszyscy posługują się tym samym językiem – powiedział. Kuisz podkreślił, że romantyzm, który wówczas zjednoczył Polaków, był szczególnego rodzaju. - Był to bowiem romantyzm ludowy, który również w III Rzeczpospolitej spontanicznie uznano za najbardziej stosowny do przeżywania żałoby politycznej - wyjaśnił.

Reklama

Rozszczepienie na dwa obozy

Zaznaczył także, że "w pierwszych tygodniach po katastrofie smoleńskiej, nie tylko świat polityki, ale również świat kultury zjednoczył język romantyzmu". - Rozszczepienie w polskiej kulturze na dwa obozy, czyli na obóz patosu oraz obóz ironii, nastąpił dopiero później, kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej. Ten podział jest już jednak Polakom znany od dawna. Przypomnę, że już w Polsce Ludowej mieliśmy do czynienia z podobnym pęknięciem - z jednej strony mieliśmy twórców skłonnych do tego, aby uwznioślać w idiomie romantycznym postaci czy wydarzenia z przeszłości, a z drugiej strony byli twórcy, którzy starali się manifestować stosunek co najmniej zdystansowany, jeśli wręcz nie szyderczy – powiedział.

W ocenie dra Kuisza owo rozszczepienie było nieuniknienie. - Jeśli w czasach autorytarnego PRL, twórcy Polskiej Szkoły Filmowej dzielili się w interpretacji choćby II wojny światowej, w tym Powstania Warszawskiego, to w warunkach liberalnej demokracji spory te musiały nie tylko wrócić, ale wręcz wrócić w wielokroć potężniejszym wymiarze – wyjaśnił. - Można zatem metaforycznie powiedzieć, że w momencie katastrofy smoleńskiej mieliśmy popękane naczynie, które na moment sklejono idiomem romantyzmu ludowego i publicznym przeżywaniem żałoby politycznej. Po kilku miesiącach to naczynie znów pękło na dobre. Owo pęknięcie jednak następowało wzdłuż rys, które były znane wcześniej - powiedział.

Osiem lat rządów PiS

Zdaniem szefa "Kultury Liberalnej" nie bez znaczenia w dyskusjach o katastrofie smoleńskiej jest osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. - I nie chodzi tylko i wyłącznie o film "Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauzego z 2016 roku. Jak by na niego nie patrzeć – sam mam do niego krytyczny stosunek, jeśli idzie o wątpliwe walory artystyczne - to było to wydarzenie publiczne. Odnoszono się do filmu w sposób potępiający lub apologetyczny. Stał się zatem puntem odniesienia w dyskusji o przeżywaniu tragedii w XXI wieku - powiedział.

Jarosław Kuisz zaznaczył, że "przez ostatnie osiem lat wokół polityki kulturalnej pod rządami ministra Piotra Glińskiego zbyt często prowadzono politykę subsydiowania kiczu kulturalnego". - W nieznanym wcześniej stopniu po 1989 roku przenosiło to artystycznie dramatyczne rezultaty - dodał. - Nawet tak wybitny twórca, jak Jerzy Kalina, nie uniknął wpadnięcia w tę pułapkę przy okazji sławnej, bądź właśnie niesławnej, rzeźby Jana Pawła II (praca "Zatrute źródło" stanęła w 2020 roku przed Muzeum Narodowym w Warszawie - przyp. PAP). To jest klasyczny przykład kiczu, który powstał na zamówienie polityczne – przypomniał. W jego ocenie "nie było to wcale przypadkowe".

Reklama

Kultura po rządach PiS

Eseista podkreślił, że próby odgórnego sterowania polityką kulturalną i ingerowania w system wartości sztuki opisał już w 1950 roku Hermann Broch w eseju "Kilka uwag o kiczu". - Taka ingerencja w kulturę ze strony PiS nie mogła się skończyć dobrze – dodał. W jego ocenie kiedy w 2024 roku zastanawiamy się, jak mielibyśmy rozmawiać o kulturze po rządach PiS, musimy się zmierzyć z ośmioma latami prób podporządkowania świata kultury polityce i związanej z nim ściśle polityki promowania kiczu - powtórzył.

Propaganda owego kiczu miała konkretny rezultaty. Nie jest bowiem bez znaczenia, że przez osiem lat jedni twórcy byli promowani, a inni nie. Skoro Jan Dobkowski - jeden z najwybitniejszych polskich malarzy współczesnych, wciąż żyjących – nie został uczczony przez państwo z okazji 80. rocznicy urodzin, to jest to po prostu skandal. Jednocześnie urządzano wystawy prac Ignacego Czwartosa, który jest malarzem wtórnym, a jego prace inspirowane twórczością Andrzeja Wróblewskiego są otwarcie epigońskie. Przykłady można mnożyć – powiedział dr Kuisz.

Podkreślił, że "to nie jest tylko kwestia gustu, tylko wyborów polityki kulturalnej". - W momencie, w którym zdecydowano się na politykę subsydiowania kiczu - wszystko, co spełniało kryteria partyjnego zamówienia, stawało się niejako z góry usprawiedliwione. Wystarczyło, że artysta zadeklarował się z odpowiednimi poglądami i natychmiast miał szansę, że pieniądze do niego popłyną, a w Zachęcie czy innej instytucji zostanie urządzona wystawa. Dawne kryteria artystyczne uchylano. To miała być pokusa dla szybkiej ścieżki kariery. Niektórzy jej ulegli – dodał.

Kuisz odniósł się także to braku upamiętnienia ponad podziałami politycznymi i ideologicznymi ofiar katastrofy smoleńskiej. - Wynika to z permanentnego braku świadomości potrzeby istnienia poziomu obywatelskiego w Polsce. Nasi politycy, zwłaszcza ci ze Zjednoczonej Prawicy, w praktyce myślą w kategoriach narodu, a nie państwa. To oznacza, że nie mamy płaszczyzny obywatelskiej, jednoczącej ludzi ponad podziałami politycznymi, a w Polsce te podziały układają się wokół klucza "kto należy do narodu, a kto nie należy" - powiedział.

Wskazał, że "to stare sposoby uprawiania polityki, które sięgają czasów rozbiorów i okupacji". - Polacy przeżywają swoją traumę wymazywania ich kraju od 300 lat, co przekłada się na każdy aspekt życia. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Na przykład nie mamy poziomu "panteonu", w którym państwo ponad partiami mogłoby złożyć swoich bohaterów czasów wolności i niewoli. A w tej konkretnie sprawie powiedzieć, że 10 kwietnia 2010 roku zginęli ludzie z różnych obozów politycznych i trzeba oddać im cześć, zawieszając niekulturalne spory partyjne. Niestety, w ciągu ostatnich ośmiu lat jedna partia z przystawkami próbowała zawłaszczyć państwo, co w praktyce przełożyło się na zupełne załamanie myślenia ponadpartyjnego – powiedział dr Jarosław Kuisz.

Kaczyński nie jest zainteresowany realizacją postulatów pojednania

W jego ocenie zmiana obozu rządzącego po ostatnich wyborach nie doprowadzi do zmiany podejścia do katastrofy smoleńskiej. - Zostaną podjęte próby, ale do tego, aby mogła nastąpić zmiana, budowanie panteonu w XXI wieku, żeby politycy różnych ugrupowań mogli stać obok siebie, musi minąć jeszcze dużo czasu. Zwłaszcza że najważniejsza w tym względzie osoba, czyli prezes PiS, Jarosław Kaczyński, nie jest zainteresowany realizacją postulatów pojednania. A bez tego około 30 proc. Polaków, którzy go wciąż popierają, również nie będzie tym zaineresowanych – ocenił.

Dr Kuisz uważa także, że spojrzenie na katastrofę smoleńską nigdy nie będzie już wolne od podziałów. - Warunkiem liberalnej demokracji w Polsce jest to, że przeżywamy różne wydarzenia albo oceniamy dane osoby w warunkach wolności słowa. Nie jest możliwe, aby w warunkach niepodległości i demokracji, kiedy Polacy są tak różnorodni w opiniach, wszyscy po prostu powiedzieli sobie, że jednoczymy się wokół jednej tylko interpretacji. To niemożliwe. Zresztą w praktyce takie podejście partiom politycznym by się nie opłacało. Wręcz zagrażałoby ich racjom bytu – wyjaśnił.

Może po trzystu latach tracenia państwa, potrzeba kolejnych trzystu, żebyśmy zbudowali przekonanie, że państwo nie upadnie, że jest ważniejsze od partii czy kościoła. Wówczas pojawi się przestrzeń do tego, żeby ponad partiami upamiętniać różne osoby. Do tego jednak jeszcze daleka bardzo droga. Na razie warto odnotować, że w ogóle pierwsze pokolenia urodziły się i wychowały we własnym państwie, czego nie widziano od rozbiorów w XVIII wieku – podkreślił dr Jarosław Kuisz.

10 kwietnia 2010 r. w katastrofie samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego oraz przedstawiciele Sejmu i Senatu. Polska delegacja zmierzała na uroczystości z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.